Samotność w tłumie
Wydaje mi się, że "Ludzie, którzy jedzą ciemność" to przede wszystkim opowieść o samotności. Samotności pośród bezosobowego, bezimiennego tłumu przelewającego się co dzień na trasie praca-dom. Samotności, która zmusza do tego, by, rozpiąwszy krawat i, wraz z marynarką zrzuciwszy z siebie przebranie idealnego pracownika, męża i ojca, udać się do pobliskiego baru i znaleźć się w towarzystwie kogoś, kto wysłucha, doceni i będzie podziwiał. Nawet, jeśli obie strony doskonale wiedzą, że jest to kłamstwo, iluzja wykreowana na potrzeby coraz bardziej wyalienowanych przedstawicieli społeczeństw XXI wieku, to i tak ci samotni nieszczęśnicy przekraczają progi takich miejsc, jak "Casablanca", by na chwilę odnaleźć to, czego nie zapewnia im ani praca, ani dom.
Gdzieś musi znaleźć ujście presja związana z tym, że od najmłodszych lat wpaja się przekonanie, iż kolektywizm i działanie grupowe jest ponad wszelkimi dążeniami indywidualnymi. Presja skutkująca w Japonii m.in. zjawiskiem hikikomori, skrajnym wycofaniem społecznym. Klienci "Casablanki" znaleźli ów wentyl w rozmowach z hostessami, stanowiącymi mieszaninę fałszu i gry. Jednego z nich, to dogłębne i wszechogarniające poczucie izolacji sprowadziło na samo dno, w które pociągnął wiele niewinnych osób.