Ofiara
Parry opisuje w swej książce współzawodnictwo między hostessami walczącymi o to, by zostały "zamówione" na obiad poza barem, co wiązało się z uniknięciem zwolnienia. Dla takiego obiadu były gotowe do największych poświęceń i upokorzeń - Lucie nie była wyjątkiem. Tokio wydobywało z niej najgorsze cechy, włącznie z pogardą dla siebie, skłonnością do depresji i koszmarną samooceną. Wysysało jej siły witalne, chęć do życia, przytłaczało i, zarazem, drenowało z jakichkolwiek przejawów instynktu samozachowawczego. Była wprost idealną ofiarą dla drapieżnika, który pojawił się w Roppongi.
Jej poćwiartowane zwłoki odnaleziono w grocie na plaży, niecały rok po zaginięciu. Okazała się być jedną z kilkuset zgwałconych przez Joiiego Obarę, psychopatę polującego na młode kobiety (japońska policja szacowała, iż ofiar mogło być od 150 do 400). Dwóm z nich, w tym Lucie, nie udało się przeżyć.
Dygresja od autora:
_ Zauważyłem, że niezmiernie łatwo było mi napisać słowo "psychopata" w odniesieniu do Obary - z ulgą wtłoczyłem go do szufladek "inny", "zły", "potworny". Przyczepienie tej etykietki jest, co zauważa Parry, niezmiernie wygodne zapewniając fałszywy i niezasłużony komfort psychiczny. Łatwiej jest wzruszyć ramionami i umieścić sprawcę skrajnych zachowań w kategorii innej, a przez to bezpiecznej, niż ta, do której należą "dobrzy" ludzie - w domyśle, my. Łatwiej jest zgodzić się na prostą dychotomię, najlepiej dodając jeszcze przymiotnik "nieludzki". Hannah Arendt pisała, że karta norymberska definiowała "zbrodnie przeciwko ludzkości" jako "czyny nieludzkie", tak, jakby nazistom zbywało po prostu na ludzkiej dobroci. Zarówno jednak oni, jak i Joji Obara czy ci wszyscy, których czyny wywołują u nas grozę, ludźmi byli. I to jest chyba najbardziej przerażające, każąc nam uciekać w zerojedynkowe oceny moralne, by - jak podkreśla Parry - nie zacząć się zastanawiać, na ile każdy z nas w tym czy innym momencie
postępuje bezwzględnie i bez skrupułów._
Na zdjęciu: ojciec Lucii Blackman podczas konferencji prasowej