Gejsze to nie matki, białe kobiety to nie żony
Jedna z profesor antropologii napisała, że w klubach z hostessami obiektem stymulacji jest głównie męskie ego. Wystarczyło zapewnić klientowi poczucie, że jest najważniejszym, najwspanialszym mężczyzną na świecie, z którym chciałoby się natychmiast wskoczyć do łóżka. Zasady były takie, że niczego więcej się nie oczekiwało - doskonale znali je Japończycy. Myśl, że którakolwiek z hostess-gaijinek mogłaby zostać kochanką lub, nie daj Boże, żoną, przerażała ich. Białe kobiety, owszem, były intrygujące, podniecające, ale, zarazem, nie dość posłuszne, poza tym - co najgorsze - posiadały własne zdanie.
Aura nieprzyzwoitości sprawiała, że hostessy traciły szansę na uzyskanie godnego statusu matki, będąc niejako wbrew prawu natury. Z tego też powodu były zarówno podziwiane, wielbione, jak i poniżane. W zupełności wystarczało zatem miłe łechtanie ego i przekonywanie delikwenta, że jest tym jedynym, a tylko sztywne zasady klubu powstrzymują hostessę przed zdarciem z rozmówcy garnituru. Praca tu była grą, w której obowiązywały bardzo jasne, wiążące zasady ujęte w wyraźne granice. Zarówno hostessa, jak i klient doskonale wiedzieli, gdzie owe granice się znajdują i kiedy są przekraczane. Jedynymi, którzy nie byli w stanie zaakceptować tych zasad, byli przybysze z zachodu. A także ci, którzy do klubów przychodzili na polowanie.