Wyraźne granice
Kiedy ujrzała miasto-moloch, trzydziestomilionowe megapolis, w którym zabudowania ciągną się na 64 kilometry, a wszystko wydaje się sterylne, idealne i nieskazitelnie, nie przypuszczała nawet, że ów twór niebawem ją pochłonie. 99 dni spędziła na obszarze kilkuset metrów kwadratowych, w Roppongi, miejscu tak urządzonym, by dawać przyjemność cudzoziemcom. Tu skupiało się nocne życie Tokio, tutaj też pielgrzymowali zachodni turyści poszukujący mitycznej, wysublimowanej, inteligentnej i wyrafinowanej erotycznie gejszy.
Tu również przybywały dziewczyny, którym się wydawało, że bycie polega na nalewaniu, słuchaniu i śpiewaniu. Za dnia dzielnicę tę zaludniali pracownicy sklepów i restauracji, uczniowie i urzędnicy. Wieczorem pojawiali się odziani w garnitury biznesmeni wracający pośpiesznie do domów, by dokończyć rozgrzebaną pracę. Nocą Roppongi budziło się ze snu i wychodziło na żer. Obcokrajowcy nadawali klimat i tożsamość temu miejscu - tu, na niewielkim skrawku przestrzeni, udało się sprawić, że poczucie odrębności i obcości nie tyle znikało, co przynajmniej rozmywało się w gaijińskim egalitaryzmie.
Na zdjęciu: dzielnica Roppongi