"Zosiu, ja nie wiem, kiedy go zabiłem"
Przed wyjazdem odebrał nagrodę Polskiego Towarzystwa Wydawców Książek (nagroda miała charakter manifestu, bo została przyznana "buntownikowi i opluwaczowi ustroju"), oświadczył się Agnieszce Osieckiej (oczywiście, bo oświadczał się niemal każdej kobiecie, choć chyba tylko z Osiecką łączyła go taka przyjacielska relacja z elementami miłości) i z ośmioma dolarami w kieszeni - bo reszta "jakoś mu się rozeszła" - wyjechał do Paryża. Kolejne kraje, kolejne związki: z Sonją, niemiecką aktorką i Esther, kelnerką w kibucu - one dwie będą towarzyszyły mu, na przemian, do końca życia. Do zwykłych życiowych problemów dochodzą hipochondria, niemożność znalezienia sobie miejsca w życiu, wreszcie: śmierć przyjaciela, Krzysztofa Komedy. Podczas powrotu z imprezy między mężczyznami wywiązała się przyjacielska przepychanka, Komeda upadł, ale gdyby to nie były skaliste wzgórza Beverly Hills być może wszystko potoczyłoby się inaczej.
Hłasko wyciągnął przyjaciela, zarzuccł go sobie na plecy, upadli razem. Potem Hłasko powie do żony Komedy: "Zosiu, najgorsze, że nie wiem, kiedy go zabiłem. Czy wtedy, gdy go tym łokciem pchnąłem, czy jak go niosłem pod górę". Śmierć pisarza także owiana jest tajemnicą: czy sam odebrał sobie życie? Został znaleziony martwy 14 czerwca 1969 roku, śmierć nastąpiła wskutek zapaści wywołanej połączeniem środków nasennych i alkoholu.