McMafia. Zbrodnia nie zna granic
Tytuł oryginalny | McMafia. Crime Without Frontiers |
Forma wydania | Książka |
Rok wydania | 2009 |
Autorzy | |
Kategoria | |
Wydawnictwo |
Są tuż obok. Bezmózgie osiłki bez karków i przystojniaki w świetnie skrojonych garniturach. Nie myślą o nich ci, którzy kupują narkotyki lub płacą prostytutce. Tym bardziej nie zaprzątają sobie głowy ich istnieniem ci, którym nadarzyła się okazja kupna kartonu papierosów po wyjątkowo okazyjnej cenie. Nawet ci, którzy byli świadkami zastrzelenia gangstera, traktują to jak emocjonującą przygodę, okupioną kilkoma chwilami grozy. Misha Glenny napisał o nich książkę. McMafia nie jest jednak paradokumentalną opowieścią o złych ludziach i dobrych policjantach z elementami thrillera. Jest do bólu prawdziwym obrazem gigantycznego, zglobalizowanego biznesu przestępczego na Bałkanach, Ukrainie, Bliskim Wschodzie, w Rosji, Indiach, a także w Afryce, Izraelu, Kanadzie i wielu innych krajach. Co łączy bandytów Wschodu i Zachodu? Przede wszystkim niepohamowana żądza pieniądza, połączona z przekonaniem, że tylko idiota wzdraga się przed zaspokajaniem potrzeb konsumentów jedynie dlatego, że jest to nielegalne lub giną przy tym ludzie. Ta wspólna cecha niweluje wszelkie różnice między nimi i niepokojąco zbliża ich do polityków. Misha Glenny spędził trzy lata, badając przestępczość zorganizowaną na całym świecie. Szukał zależności między polityką, gospodarką i historią danego kraju, a sposobem, w jaki funkcjonuje w nim mafia. Szkicował kanały przerzutowe nielegalnych towarów (od narkotyków po podróbki markowych ubrań) i przyglądał się wielu firmom o wątpliwej legalności. Przede wszystkim jednak śledził sieci osobistych kontaktów, zapewniających bossom przestępczego podziemia sukces i bezkarność. McMafia nie jest lekturą łatwą i przyjemną, choć czyta się ją z zapartym tchem. Pozwala nam jednak lepiej zdać sobie sprawę, w jakim świecie żyjemy. Chorwaccy, bośniaccy, albańscy, macedońscy i serbscy potentaci i mafiosi byli w istocie jak ręka w rękawiczce. Kupowali, sprzedawali i wymieniali różne rodzaje towarów, wiedząc, że poziom wzajemnego zaufania między nimi jest o wiele większy niż przejściowe więzy histerycznych zrywów narodowych. fragment Tę książkę trzeba koniecznie przeczytać. The Times Coraz więcej gangsterów, spekulantów, trucicieli i sutenerów pojawia się w globalnym społeczeństwie. „Pokój przyniósł narodom zbrodnię” – głosi ta niewesoła książka. The Independent
Numer ISBN | 978-83-7414-577-0 |
Wymiary | 142x202 |
Oprawa | twarda |
Liczba stron | 576 |
Język | polski |
Fragment | Tytuł oryginału: McMafia. Crime Without Frontiers Copyright © Misha Glenny 2008 Copyright © for the Polish edition by Wydawnictwo W.A.B., 2009 Copyright © for the Polish translation by Wydawnictwo W.A.B., 2009 Leżące po obu stronach wielkiej rzeki Ural miasto Atyrau wyróżnia się ze względu na to, że stoi na nieporowatej glebie, blokującej naturalny odpływ wody. W zimie poziom wody w rzece podnosi się, zalewając błotem drogi i chodniki. Kiedy przyjechałem do tego sześćdziesięciotysięcznego miasta, przez pierwszy kwadrans dreptałem ulicami z podwiniętymi nogawkami, nie chcąc pobrudzić spodni. Później, jak wszyscy, pogodziłem się z błotem oblepiającym moje buty, skarpetki, spodnie i płaszcz. Żółtobrązowy odcień ścian domów wybudowanychjeszcze za czasów sowieckich wydaje się specjalnie dobrany pod kolor leżącego na ziemi błota. Brudne, zagrzybione korytarze i windy wewnątrz budynków cuchną moczem. Rozlatujące się budowle można zobaczyć w setkach miast byłego Związku Radzieckiego, ale w Atyrau tendencja ta ulega zmianie w miarę zbliżania się do centrum. Nagle w miejsce socjalistycznych projektów pojawiają się rzędy nieskazitelnie białych domów. Strażnicy w szykownych niebieskich mundurach patrolują osiedla zbudowane na modłę eleganckich amerykańskich przedmieść, rozciągające się za masywnymi ogrodzeniami. Naprzeciwko widać postmodernistyczny biurowiec z fasadą składającą się głównie z lśniących uchylnych okien. Z całej dzielnicy emanuje profesjonalizm, postęp, czystość i dobrobyt. A jednak nowe Atyrau wydaje się tak samo bezduszne jak starzejące się sowieckie slumsy, które wypiera. Mimo ponurego pierwszego wrażenia, to miasto położone daleko na północnym zachodzie Kazachstanu nie jest zwyczajną postsowiecką pustynią. Pod względem ekonomicznym jest to prawdopodobnie jeden z dziesięciu najważniejszych obszarów w byłym Związku Radzieckim. Głównym powodem takiego stanu rzeczy (a zarazem powodem inwazji zachodnich firm i agencji nieruchomości) są olbrzymie złoża ropy i gazu ziemnego, stanowiące powyżej 50 procent znacznych zasobów naturalnych Kazachstanu. Złoża te znajdują się ponad dwieście kilometrów od lądu, na dnie Morza Kaspijskiego. Mimo że Atyrau leży u ujścia rzeki Ural, 90 procent jego mieszkańców nigdy nie widziało tego śródlądowego morza – cały obszar wokół miasta był zamkniętą strefą wojskową i ekonomiczną za czasów sowieckich i dzisiaj również podlega restrykcjom. Kazachstan zdobył niepodległość w 1991 roku bez żadnego wysiłku i nie w efekcie własnych błędów czy żądań. Związek Radziecki rozpadł się a Rosja zrezygnowała z politycznej kontroli nad wielkimi połaciami Europy i Azji. Jednym z takich obszarów było mało znane państwo w Azji Centralnej, większe od Europy Zachodniej, ale liczące zaledwie piętnaście milionów mieszkańców. Większość ludzi kojarzy ten kraj tylko z Boratem, skandalizującą postacią kazachskiego prezentera, wymyśloną przez brytyjskiego komika Sashę Barona Cohena. Kazachstan Borata jest krajem osłów i prostytutek. W rzeczywistości jest to państwo o olbrzymim znaczeniu geostrategicznym. O jego względy zabiegają Rosja, Ameryka oraz Chiny. Uzyskanie niepodległości zbiegło się w czasie z uświadomieniem sobie przez Kazachów potencjału finansowego, jaki niesie ze sobą ropa naftowa. Wkrótce nad Atyrau zaczęły krążyć światowe potęgi i wielkie korporacje, węsząc spory zarobek i oferując technologie, które miały umożliwić wydobycie jak największej ilości surowca w jak najkrótszym czasie. Pytanie, na jakie w tej chwili muszą sobie odpowiedzieć mieszkańcy Kazachstanu, brzmi: czy nowe/stare elity (dawni komuniści, a dzisiaj kazachscy patrioci) są na tyle rozsądne, by uniknąć „klątwy ropy” – a zatem: czy jakiekolwiek tworzące się instytucje demokratycznej odpowiedzialności nie zostaną zniszczone przez falę chciwości, która towarzyszy odkryciu mineralnego skarbu? Alternatywą dla takich instytucji jest system kontrolowany głównie przy wykorzystaniu korupcji. Taki był los Angoli, Nigerii i Indonezji – w tych krajach również niedawno odkryto podziemne bogactwa, choć w tym względzie Arabia Saudyjska nadal pozostaje pierwotnym i niedoścignionym wzorem. Jak do tej pory niewiele wskazuje na to, by dyktatura wybranego przez naród prezydenta Nursułtana Nazarbajewa była w stanie sprawiedliwie rozdzielać pieniądze, choć przy tak małej populacji zarówno on, jak i jego przyjaciele oligarchowie mają po temu wszelkie dane. Skorumpowany system rządów, któremu sprzyjają krociowe dochody z przemysłu naftowego, tworzy środowisko dające przyzwolenie na najbardziej destruktywne przestępcze interesy na świecie. Celem mojej podróży do Atyrau nie było zbadanie, dokąd trafiają miliardy zarobione na handlu ropą, ale dochodzenie związane z innym „czarnym złotem”, z którego słynie to miasto. Rzeka Ural jest jedynym miejscem, gdzie składa ikrę jesiotr zwany bieługą. W miarę zbliżania się do ujścia znika miasto Atyrau, a końcowy odcinek drogi ginie w opustoszałym krajobrazie. Ubodzy rybacy w ciężkich woderach ponuro przechadzają się po rzadko rozsianych, wyludnionych wioskach. Niechętnie rozmawiają o handlu jesiotrem, ale jeden z nich zdradza: – Dostajemy trzy dolary za rybę od państwa, jeżeli sprzedajemy z kawiorem. Ale co roku jest trudniej. Mniej ryb. Kiedy ikra zabitej samicy jesiotra dociera z Uralu na wykwintne stoły w Nowym Jorku lub Paryżu, jest już warta 6000–7000 dolarów za kilogram. Marża wysokości ponad 100 tysięcy procent to wartość, która skusi najbardziej praworządnych obywateli. Co więcej, nie potrzeba tu żadnego kosztownego sprzętu wiertniczego. Jedyną inwestycją, jaką trzeba poczynić, chcąc handlować kawiorem, jest kupno sieci oraz noża. Coraz mniejsza dostępność kawioru w tym rejonie przyczyniła się do rozwoju jednej z najbardziej zyskownych gałęzi działalności mafijnej w byłym Związku Radzieckim. W ciągu ostatnich piętnastu lat populacja jesiotra w Morzu Kaspijskim znacznie się zmniejszyła. W 2004 roku w państwach nadkaspijskich złowiono tylko 760 ton tej ryby. Dla porównania – w roku 1985 było to 26 tysięcy ton. To skutek szalonego programu eksterminacji prastarego gatunku, jakim jest jesiotr, który od czasów dinozaurów aż do 1989 roku dzielnie znosił najbardziej ewolucyjne zmiany. Przed upadkiem komunizmu nad Morzem Kaspijskim leżały tylko dwa państwa: Związek Radziecki i Iran. Ale upadek sowieckiego imperium podzielił wybrzeże między cztery nowe kraje: Azerbejdżan, Turkmenistan, Kazachstan i Federację Rosyjską (w skład której wchodzi również gorączkowo niestabilna prowincja Dagestan). Jeżeli Iran i cztery nowe nadkaspijskie państwa nie podejmą zdecydowanych kroków, pięć głównych gatunków jesiotra będzie zagrożonych wyginięciem w 2010 roku. Oficjalnie turystom przyjeżdżającym do Atyrau zezwala się na kupno 100 gramów kawioru według skromnego limitu ustalonego przez rząd Kazachstanu i CITES, czyli Konwencję o Międzynarodowym Handlu Dzikimi Zwierzętami i Roślinami Gatunków Zagrożonych Wyginięciem. Oficerowie lokalnej Sekcji Ochrony Ryb twierdzą, że nie da się znaleźć kawioru w sprzedaży poza specjalnymi sklepami kontrolowanymi przez rząd. Wchodząc do takiego sklepu, człowiek ma poczucie, jakby cofnął się w czasie o jakieś dwadzieścia lat, do centrum autentycznego sowieckiego handlu detalicznego. Niewielki wybór towarów sprawia dziwnie smutne wrażenie – jakby produkty próbowały umknąć uwagi zdesperowanych klientów. W gablotkach widnieje kilka arkuszy pergaminu, które z bliska okazują się wysuszonymi kawałkami karpia ułożonymi między czterema lub pięcioma garnuszkami kawioru. W sklepach rządowych system najwyraźniej działa – nie da się kupić olbrzymich ilości najlepszego kawioru za grosze. Ale sto metrów dalej wchodzę w wąskie uliczki głównego targowiska w mieście. Tutaj na dziesiątkach straganów wystawia się na sprzedaż kolorowe warzywa, kiełbasę i ser. Handlarze głośno wychwalają swój towar, gdy przechodzę obok nich do pustego pomieszczenia, gdzie pięć kazachskich staruszek siedzi, plotkując między sobą. Zagaduję tę najbardziej pomarszczoną i pytam, czy ma jakiś kawior. – Jasne – pada zwięzła odpowiedź, a kobieta podnosi ścierkę przykrywającą stół i pokazuje mi wiadra świeżego, acz nielegalnego kawioru. – Co pan chce? Świeża bieługa, sezonowa siewruga – w tej chwili mamy większość na stanie. Gapię się na towar wart dziesiątki (o ile nie setki) tysięcy funtów na Zachodzie. – Poproszę kilogram świeżej bieługi. Kiedy kobieta ładuje łopatką mój przydział „czarnych pereł” do kwadratowego plastikowego pojemnika na sałatki, pytam: – Czy może mi pani dać jakiś kwitek, żebym mógł przejść z tym przez odprawę na lotnisku? Zirytowana sprzedawczyni wyjaśnia, że nie ma mowy, ale i tak pisze na kartce jakiś numer. – Zadzwoń pan do tego człowieka – nazywa się Nurłan, to szef odprawy celnej na lotnisku. Tego samego dnia później przekładam kontrabandę z pojemniczka do masywnego szklanego słoja z zapieczętowanym wieczkiem. Jak większość krajowych lotów w Kazachstanie, mój powrót do Ałmaty, handlowej stolicy kraju odległej o 160 kilometrów od chińskiej granicy, jest z niewiadomych przyczyn rozpisany na godzinę drugą rano. Mimo wyczerpania nadal chcę się dowiedzieć, co będzie, jeśli nie zapewnię sobie ochrony Nurłana, więc poddaję bagaż z kawiorem prześwietleniu, zanim do niego zadzwonię. Nieprzyjazny policjant skanujący bagaże zatrzymuje taśmę przy moich torbach. – Co to takiego? – pyta podejrzliwie, wskazując na słoik. – Kupiłem trochę kawioru. – Proszę tu zaczekać – mówi policjant, wkładając do kieszeni mój paszport i bilet. Zaprasza mnie do pokoju na tyłach lotniska i już prawie ma mnie zaaresztować, kiedy uznaję, że nadszedł czas wezwać kawalerię: wystukuję numer telefonu komórkowego Nurłana. Policjant z uśmiechem bierze moją komórkę, chwilę później oddaje mi ją razem z paszportem i kartą pokładową. – Miłej podróży, panie Glenny – żegna mnie nieskazitelną w jego mniemaniu angielszczyzną. I po wszystkim. W cenę 23 tysięcy kazachskich tenge (czyli około 175 dolarów za kilogram najbardziej poszukiwanego kawioru na świecie – choć należy zwrócić uwagę na wzrost ceny: od 3 dolarów za kilogram w wiosce nad rzeką do ceny końcowej na rynku odległym o zaledwie szesnaście kilometrów) wliczono darmowe, choć skorumpowane, przejście przez kontrolę celną w Atyrau dzięki uprzejmości szefa odpraw. I tak to właśnie działa – od rybaka do paryskiego restauratora, wszyscy poza nieszczęsnym jesiotrem tkwią w złodziejskim ciągu. […] |
Podziel się opinią
Komentarze