Maska, tom 1 - recenzja komiksu wyd. Non Stop Comics
Gdyby cały pierwszy tom "Maski" wyglądał jak początkowe zeszyty, pewnie szybko cisnąłbym go w kąt. Na szczęście John Arcudi i Doug Mahnke nie stali w miejscu, a ich seria szybko przeobraziła się jedną z lepszych rzeczy, jakie pod koniec ubiegłego roku wpadły mi w ręce.
Sięgając po tego pięknie wydanego grubaska, zapomnijcie o filmie Chucka Russella. Jego "Maska" z 1994 r. z Jimem Carreyem i Cameron Diaz ma się tak do papierowego oryginału, jak animowane "Wojownicze żółwie ninja" do komiksów Kevina Eastmana i Petera Lairda. Ale po kolei.
Wprawdzie geneza bohatera wzorowanego po trosze na Jokerze sięga wczesnych lat 80., to swoją dzisiejszą popularność i kształt "Maska" zawdzięcza Johnowi Arcudiemu ("B.B.P.O.") i Dougowi Mahnke ("Liga Sprawiedliwości"), którzy na początku lat 90. dostali zlecenie zredefiniowania postaci wymyślonej przez szefa Dark Horse'a Mike'a Richardsona. W ujęciu aspirujących twórców Wielki Łeb, jak nazywany jest nosiciel jadeitowej maski, okazał się "kombinacją Teksa Avery'ego i Terminatora". I to zażarło.
Tytuł błyskawicznie stał się przebojem wydawnictwa, a chłopaki ciągnęły go aż do połowy lat 90. W pierwszym tomie omnibusa, wydanego właśnie przez dobrych ludzi z Non Stop Comics, zebrano cały ich run, czyli trzy miniserie: "Maska" (1991), "Powrót Maski" (1992) i "Maska kontratakuje" (1995).
ZOBACZ TEŻ: Komiks - renesans gatunku
Wspominałem już o ekranizacji z 1994 r. Wizja tam zaprezentowana do komiksowego pierwowzoru ma się jak pięść do nosa. "Maska" od początku była komiksem skierowanym stricte do dorosłego czytelnika. Makabrycznym, brutalnym, epatującym nihilistycznym i niedorzecznym poczuciem humoru. Czytaliście "Lobo" lub "Hitmana"? No to jesteśmy w domu.
Wprawdzie w pierwszej miniserii bohaterem jest dobrze wam znany Stanley Ipkiss, to nie ma on za wiele wspólnego z postacią graną przez Carreya. To antypatyczny typ, zakompleksiona menda, która po założeniu maski staje się bezwzględnym mścicielem i mordercą, raniącym bliskich i obracającym miasto w perzynę.
Fabuła kolejnych odsłon cyklu kręci się wokół tytułowej maski, która co rusz zmienia właścicieli, wywracając ich życie do góry nogami. To główne założenie scenariusza Arcudiego, aby zielony artefakt wyolbrzymiał największe namiętności swojego nosiciela - także te najbardziej mroczne i pokręcone.
Kiedy przewróciłem ostatnią stronę, od razu sprawdziłem, kiedy ukaże się następny tom (spoiler: niestety dopiero w kwietniu 2022 r.). Jednak zaczynając ponad 370-stronicowy album, kręciłem nosem. Pierwsze zeszyty "Maski" to rzecz mocno zinowa, jaskrawo odstająca od tego, co obiecuje okładka. Widać to przede wszystkim w obskurnych rysunkach zanurzonych po uszy w undergroundzie i niezbyt nadążających za tym, co sufluje Arcudi. Na szczęście Mahnke nie zamierzał stać w miejscu. W toku dalszej lektury widać, jak rozwija skrzydła, jego warsztat szybko ewoluuje, a kreska nabiera szalonego rozmachu i szczegółowości.
Komu miałbym polecić "Maskę"? Jeśli odnajdujecie się w estetyce wspomnianych wyżej komiksów, do których można spokojnie dołożyć "Nienawidzę Baśniowa" czy nawet "Prison Pit", to wrzucajcie grubaśny album do koszyka. Zwłaszcza że Non Stop Comics tradycyjnie stanął na wysokości zadania. Omnibus w lakierowanej obwolucie prezentuje się po prostu wyśmienicie.
Trwa ładowanie wpisu: instagram