Ali
Zbigniew K., "boss bez grupy".
- Miał pod sobą wszystkich pruszkowskich, ale jak się ma wszystkich, to często nie ma się nikogo - mówi Sokołowski. Ali zajmował się włamaniami, okradał też zakłady produkujące klisze fotograficzne do zdjęć rentgenowskich i dzięki pomocy zaprzyjaźnionych chemików odzyskiwał pokrywające je srebro. Wiele czasu spędził w więzieniu, ale nie narzekał - koledzy z celi go szanowali, bo umiał się bić. Jego kariera zakończyła się nagle - wdał się w pyskówkę z "Parasolem", gangsterem stojącym od niego niżej w hierarchii. "Parasol" miał jednak dość dysput i przyłożył Aliemu, łamiąc mu szczękę.
- Musiał uderzyć znienacka, bo w solówce nie miałby z Alim szans - twierdzi Sokołowski. - Zachwiał się Ali i zachwiała się jego pozycja w mieście. A ponieważ był zbyt oszołomiony, żeby się natychmiast zrewanżować, został upokorzony. To był koniec jego legendy. Masa twierdzi, że Zbigniew K. miał dwa wyjścia - mógł pójść kablować policji lub pogodzić się z utraconą pozycją i pozostać w kryminale. Wybrał drugą opcję.
- Dłubał jeszcze przez lata w przestępczym biznesie, ale nigdy już nie wrócił na szczyt - mówił Masa. Pytany, co się dziś dzieje z Alim, odpowiadał: - Żyje. Pewnie wspomina dobre czasy.