Do samego końca z Wodzem
W berlińskim bunkrze, w którym Kanclerz Rzeszy i jego świta spędzili ostatnie tygodnie życia i popełnili samobójstwo, Bormann pozostał do końca. I nawet wówczas nie dał nikomu odczuć, że obawia się przyszłości. Przeciwnie - wciąż usłużny i niezbędny, pilnował Wodza niczym cerber. Jego "najukochańsza kobieta" uciekła do południowego Tyrolu, miał więc nadzieję, że uda jej się przeżyć (po kilku tygodniach z powodu ostrych bólów zabrano ją do szpitala wojskowego. Okazało się, że cierpi na raka brzucha. Zmarła w marcu 1946 roku, a dzieci Bormannów adoptował ksiądz Theodor Schmitz).
Bormann nie połknął cyjanku w bunkrze, jak np. Joseph Goebbels z żoną Magdą i dziećmi. Jego sekretarka Else Krueger, która zeznawała w czerwcu 1946 roku przed Międzynarodowym Trybunałem Wojskowym w Norymberdze, przyznała, że ostatnie słowa Bormanna brzmiały: "A zatem do widzenia. Może nie ma to już wiele sensu; spróbuję zrobić, co się da, ale pewnie nie uda mi się z tego wygrzebać".