Zazwyczaj, ludność cywilna Berlina pojawia się w opowieściach o drugiej wojnie światowej przy dwóch okazjach: podczas opisów skutków najcięższych nalotów dywanowych oraz u schyłku działań frontowych, kiedy to niepohamowana, wzmocniona samogonem furia zdobywców doprowadziła do masowych zbrodni na mieszkańcach tego miasta. Pozostałe wydarzenia z ich życia giną gdzieś przytłoczone wielkimi kampaniami, bitwami czy dramatami innych. Znakomitymi pracami traktującymi o codzienności berlińczyków są wspomnienia Shirera , * Dziennik berliński* oraz Marii Wasiliczkow, „Dzienniki berlińskie 1940-1945”, niemniej do innych źródeł kompleksowo traktujących o tej tematyce, ciężko mi było dotrzeć. Lukę w tej historiografii postanowił wypełnić Roger Moorhouse, autor wydanej właśnie w Polce pracy zatytułowanej Stolica Hitlera.
Życie i śmierć w wojennym Berlinie.
Moorhouse urodził się w Stockport w 1968 roku, studiował nauki polityczne na Uniwersytecie Londyńskim, gdzie był uczniem Normana Daviesa . Współpracował z nim podczas powstawania, m.in. * Europy* oraz * Powstania’44, zaś przy okazji wydania * Mikrokosmosu powoli zaczął wychodzić z cienia swojego mentora – na okładce pojawiło się już jego nazwisko. Ten specjalista w zakresie współczesnej historii Niemiec i Europy Wschodniej, na własny rachunek zaczął pracować w 2006 roku, kiedy to ukazała się jego pierwsza samodzielna książka, zatytułowana * Polowanie na Hitlera. Odniosła ona znaczny sukces; została wydana w 14
krajach, w tym Japonii, Chinach i Brazylii. *Stolica Hitlera jest drugą jego książką napisaną samodzielnie, niemniej jeszcze nie oderwał od siebie „daviesowskiej” łatki – polski wydawca nie powstrzymał się przed poinformowaniem nas na okładce, że oto przeczytamy dzieło „ucznia Normana Daviesa o wojnie oczami mieszkańców Berlina”. Dla mnie ta wzmianka zabrzmiała złowrogo, na szczęście jednak obawy okazały się nieuzasadnione, a Moorhouse nie przesiąknął egzaltacją i bardzo swobodnym podejściem do faktów, jak jego mistrz (że już nie wspomnę o politykierstwie, które ostatnimi czasy uprawia Davies). Nawet nie zraziło mnie to, że już na początku wita nas cokolwiek kontrowersyjne zdanie, jakoby „Berlin był jedną z nielicznych stolic europejskich, którym przyszło bezpośrednio doświadczać okropieństw drugiej wojny światowej”.
Zamysł Moorhouse’a był szczytny – zapragnął, jak napisał we wstępie, ukazać wyzwania, jakim naród niemiecki musiał sprostać w warunkach dyktatury, kompromisów i zasad, których należało się wyrzec. Tu nieśmiało dodam, że ów „naród niemiecki” sam tę dyktaturę sobie wybrał, walnie głosując na NSDAP i gorliwie uczestnicząc we wszelakich masówkach ku czci Tysiącletniej Rzeszy. Autor chciał również, co jeszcze bardziej istotne, wysłuchać historii ludzi, którzy doświadczyli tych tragicznych wydarzeń na własnej skórze, jednym słowem, opisać historię nie tych, którzy umarli, a przede wszystkim tych, którzy przeżyli. Moorhouse, ze względu na złożoność pracy, odszedł od porządku chronologicznego skupiając się na perspektywie tematycznej, skłaniając się raczej ku podziałowi zagadnieniowemu. Dobry to był zabieg, czyniący książkę bardziej przejrzystą, zaś autorowi pozwalający na bliższe przyjrzenie się poszczególnym aspektom i, niestety nieliczne, próby poszukiwania związku przyczynowo-skutkowego, co w porządku
chronologicznym byłoby, być może, trochę bardziej rozmyte.
Przyjrzymy się zatem w Stolicy Hitlera kolejnym dziedzinom życia berlińczyków w latach 1939-1945, towarzysząc im od wrześniowych dni, kiedy mieli jeszcze nadzieję na rychłe zawieszenie broni, aż do maja 1945, gdy w ruinach stolicy Rzeszy zagościł pokój, któremu towarzyszyła obawa przed przyszłością. Jak się okazało, obawa wielce uzasadniona, przynajmniej jeśli chodzi o wschodnią część Berlina. Bardzo sugestywnie opisane są dramaty rozgrywające się podczas całkowitego zaciemnienia, w tym poszukiwania seryjnego mordercy, który grasował wówczas po Berlinie. Moorhouse dłużej zatrzymał się nad tą sprawą, nie bez powodu zresztą, jest on wszak autorem obszernego artykułu „The Nazi Serial Killer”, opublikowanego w BBC History Magazine. W kolejnych częściach dowiemy się o reglamentacji żywności (które to fragmenty nie powinny robić większego wrażenia na mieszkańcach kraju nad Wisłą, mających za sobą czas kartek i kolejek „po cokolwiek”), koncepcjach architektonicznych Speera, sytuacji robotników przymusowych,
berlińskich Żydów oraz o tym, jak berlińczycy radzili sobie z nalotami aliantów. Ciekawym rozdziałem jest również ten traktujący o nekrologach i ceremoniach pogrzebowych – autor słusznie zauważył tu, że z każdym rokiem wojny i narastającą liczbą jej ofiar, śmierć przestawała być dla rządowych propagandzistów okazją, a coraz częściej stawała się ciężarem. Przeczytamy ponadto o mikrym ruchu oporu, co wieńczy konstatacja, że zwykli mieszkańcy Berlina generalnie nie chcieli ryzykować życia, by wyrazić swoją niezgodę na linię nazistowskiej władzy. O ile w ogóle owa niezgoda istniała. Nie palili się oni również do ratowania berlińskich Żydów, niemniej były jednostki, które to czyniły – autor poświęca im osobny rozdział, próbując przybliżyć motywy, od ideologicznych, politycznych, finansowych po czysto ludzkie, uczuciowe. Dalej przeczytamy m.in. o coraz większym niepokoju, kiedy żołnierze zaczynali przegrywać na każdym froncie, a także o zbrodniach dokonywanych przez Rosjan po zdobyciu Berlina.
Podczas lektury Stolicy Hitlera, uderzyła mnie przede wszystkim obojętność i marazm berlińczyków. Wydaje się, że im było w zasadzie wszystko jedno, żyli z dnia na dzień jakby oderwani od szalejącej wokół pożogi, którą przecież wywołali ich krajanie dowodzeni przez austriackiego kaprala. Wojnę zauważyli dopiero, kiedy na niebie coraz częściej pojawiały się alianckie bombowce, ale poza tym przez długi czas przechodzili niejako obok niej. Ani nie było w nich przesadnego entuzjazmu, ani rozdzierającej rozpaczy – ot, gdzieś tam żołnierze zwyciężają, albo dostają łupnia, ale to w zasadzie niezbyt istotne, bo się dzieje dość daleko. O ile, że się tak wyrażę, przyzwoitość każdej praktycznie zbiorowości da się pewnie zilustrować wykresem przypominającym krzywą Gaussa, gdzie po jednej stronie są kanalie, po drugiej – ludzie ze wszech miar prawi, zaś większość, w środku, stanowią ci obojętni, tak bohaterowie Stolicy Hitlera wydają się tak gęsto poupychani w owej środkowej części wspomnianej krzywej, że
niewiele miejsca pozostaje na te skrajności. I może tu leży jedna z odpowiedzi na niewypowiedziane przez autora pytanie, jak się mogło stać, że doszło do takiego koszmaru? Jak do władzy, mając pełne poparcie społeczne, dorwał się człowiek serwujący populistyczny bełkot podlany nacjonalistycznym sosem, bazujący głównie na pretensjach do całego świata za porażkę w Wielkiej Wojnie? Może właśnie tą odpowiedzią na pytania o hekatomby, holokaust i milczące przyzwolenie na rzeź, jest właśnie jeden, wielki marazm, w jakim pogrążona była większość mieszkańców Niemiec, opisywanych przez Moorhouse’a? Autor zresztą nie próbuje wyciągać wniosków ze swojej pracy, jedynie opisuje przeżycia tych, którzy składali się na społeczność tytułowej stolicy Hitlera, zazwyczaj bez głębszych dociekań, zwłaszcza, jeśli chodzi o powody takiej, a nie innej postawy.
Ta oparta przede wszystkim na wspomnieniach książka stanowi ich ciekawą kompilację, wzbogaconą o materiały, jakie autor odnalazł przeszukując niemieckie oraz brytyjskie archiwa. W zakończeniu wyraził on nadzieję, że jego praca pokaże, jak bardzo się mylimy postrzegając berlińczyków okresu wojennego jako znazyfikowane roboty i zindoktrynowaną masę. To chyba udało mu się wybornie, wszak ukazał, owszem, masę, ale bardzo zobojętniałą i pogrążoną w swoistym stuporze niczym poddaną wyjątkowo efektywnej deprywacji sensorycznej. Masę, która po prostu chciała normalnie żyć, niezależnie od tego, co się działo dookoła i niezależnie od tego, czy rządzili nimi brunatni, czerwoni czy ci w mundurach feldgrau. O tej właśnie próbie poszukiwania normalności przeczytamy w „Stolicy Hitlera”, książce dobrze napisanej, solidnie udokumentowanej i traktującej o tematyce, która nie była dotychczas przesadnie eksploatowana w historiografii.