Lucky Luke. Karawana - recenzja komiksu wyd. Egmont
Nie da się ukryć, że punkt wyjścia fabuły "Karawany" nie jest specjalnie oryginalny, bo jesteśmy tutaj świadkami, jak po długich namowach Lucky Luke zgadza się zadbać o bezpieczeństwo osadników zmierzających do Kalifornii. O atrakcyjności tego komiksu decyduje głównie to, że w wyruszających na zachód wozach znalazła się naprawdę barwna galeria postaci.
Nadciągających kłopotów możemy się spodziewać już w momencie, gdy widzimy, w jakich okolicznościach Frank Malone przestaje być przewodnikiem karawany. Oczywiste jest, że ten fałszywiec nie puści płazem doznanej zniewagi, zagadką pozostaje jedynie, w jaki sposób będzie utrudniać im dalsza podróż. W każdym razie nie dziwimy się, że osadnikom tak bardzo zależy na tym, żeby Lucky Luke im towarzyszył.
I rzeczywiście będzie on miał pełne ręce roboty, bo o ile figle nieznośnego Phineasa są w sumie nieszkodliwe, to seria dziwnych zdarzeń znacznie utrudnia sprawne przemieszczanie się karawany. I chociaż od początku możemy podejrzewać, kto za nie odpowiada, to znacznie trudniejsze okazuje się odkrycie, jak udaje mu się przez długi czas pozostać nieodkrytym. A nie można zapominać o tym, że osadnicy muszą przemierzyć między innymi pustynię i obszary kontrolowane przez Indian…
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Co po "Barbie"? W kinach nie będzie nudy
Inną sprawą jest, że Lucky Luke nie ma też łatwego zadania, jeżeli chodzi o zapanowanie nad swoimi podopiecznymi. Na przykład Ugly Barrow jest świetnym woźnicą, ale niespecjalnie nadaje się do kierowania wozem, w którym mieści się szkoła, bo jego muły nie chcą porządnie iść, jeśli nie usłyszą porządnej wiązki przekleństw. Jeszcze większe zamieszanie potrafią zaś wywołać rozmaite usprawnienia proponowane przez zwariowanego wynalazcę Zachariasza Martinsa, bo często prowadzą one do spektakularnych katastrof udoskonalonych wozów.
Kilka razy przekonamy się również, jak opłakane mogą być skutki nieudolnych prób usmażenia płonących naleśników (no cóż, jedzenie na okrągło fasoli każdemu może się znudzić, ale jest zdecydowanie bezpieczniejsze). Sporo humoru zawdzięczamy również obecności w karawanie francuskiego fryzjera i karawaniarza, któremu w tej podróży zdarza się przewozić jak najbardziej żywych pasażerów.
Wszystko to sprawia, że wprawdzie dość łatwo przewidzieć, jak zakończy się przedstawiona w komiksie podróż do Kalifornii, ale zarazem lektura "Karawany" może dostarczyć mnóstwa okazji do zdrowego śmiechu, które zawdzięczamy genialnemu poczuciu humoru Goscinny’ego i Morrisa.
W najnowszym odcinku podcastu "Clickbait" rozmawiamy o "Czasie krwawego księżyca" i prawdziwej historii stojącej za filmem Martina Scorsese, sprawdzamy, czy jest się czego bać w "Zagładzie domu Usherów" i czy leniwiec-morderca ze "Slotherhouse" to taki słodziak, na jakiego wygląda. Możesz nas słuchać na Spotify, w Google Podcasts, Open FM oraz aplikacji Podcasty na iPhonach i iPadach.