Leopold Tyrmand - największy skandalista Polski Ludowej
"Bokser, pijak, dziwkarz", mówił o sobie z dumą. Otaczała go kontrowersyjna aura, którą on sam chętnie podsycał, z zapałem snując opowieści o rozlicznych romansach, bójkach i wyskokach alkoholowych. Często wyssane z palca. Nic więc dziwnego, że prędko dorobił się także innej etykietki - mitomana.
Mitoman, który uwodził tłumy
Miał też jednak i drugie oblicze - był nie tylko zaglądającym do kieliszka, rozkochanym w skandalach playboyem, ale i buntownikiem, który stał się wzorem dla młodych i niepokornych. Szybko awansował na ikonę artystycznego półświatka i obyczajowego rewolucjonistę; stał się propagatorem ruchu jazzowego w Polsce i bacznym obserwatorem komunistycznej rzeczywistości, którą celnie piętnował w swoich utworach.
Mężczyzna pełen sprzeczności. Artysta wymykający się klasyfikacjom. * Leopold Tyrmand zmarł 30 lat temu*, 19 marca 1985 roku.
Uczeń przeciętny
Urodził się w Warszawie, 16 maja 1920 roku, w zasymilowanej rodzinie żydowskiej. Dzieciństwo miał udane i spokojne, choć po latach wspomni je w swoim "Dzienniku 1954" z ostrożnym krytycyzmem.
- Uczuciowo wyniosłem z domu niewiele: kochałem mych rodziców, lecz szybko nauczyłem się żyć bez nich, nie odczuwać ani ich potrzeby, ani braku - pisał. - Mój dom rodzinny nie budził we mnie ambicji innych poza powodzeniem finansowym, stąd nigdy nie stanowił dla mnie autorytetu. Dziś tedy myślę o nim z sentymentem, lecz bez przywiązania. Dom rodzinny rehabilitował się, łożąc na naukę i studia. Były to nieudane inwestycje. Skończyłem dobre warszawskie gimnazjum, nie bez upokorzeń na skutek chronicznych zaległości w opłatach, jako nader przeciętny uczeń.
Kariera przemytnika
Ciągnęło go do "wielkiego świata", za granicę, toteż po ukończeniu gimnazjum namówił rodziców, by wysłali go do Paryża, gdzie miał się kształcić na architekta. Wyjazd ten okaże się później niezwykle istotny dla jego artystycznej kariery, bo w dużej mierze właśnie wtedy ukształtuje się światopogląd dorastającego młodzika.Ale, wbrew pragnieniom rodziców, nie uczynił z niego człowieka spokojnego i statecznego. Marzenie, że syn zostanie dobrze zarabiającym fachowcem, błyskawicznie zostało pogrzebane.
- Po pierwszym roku studiów, który klasycznie przegłodowałem, żywiąc się frytami i fasolą, moją pracą zarobkową stało się przemytnictwo - pisał Tyrmand w "Dzienniku 1954". - Jeśli nie liczyć korepetycji z polskiego udzielanych w gimnazjum zamożniejszym chłopcom, kandydatom na lekarzy i prawników, moim pierwszym znacznym zarobkiem okazało się honorarium za przeprowadzenie kobiety z dzieckiem i pakunkami ciemną nocą przez rzekę Bug, na linii Włodawa-Luboml, czyli od hitlerowców do bolszewików.
Komunista w 1939 roku
Do Polski wracał na wakacje. W kraju odpoczywał też we wrześniu 1939 roku. Gdy wybuchła wojna uciekł z Warszawy do Wilna, gdzie wreszcie dał upust miłości do pisania, zaczynając pracę w jednej z redakcji i publikując na łamach gazet. To wtedy udowodnił, że posiada ogromny talent literacki, choć jednocześnie zebrał cięgi od innych ludzi pióra, zbulwersowanych, że trzyma sztamę z komunistycznym dziennikiem. Wypomni się mu to w przyszłości wielokrotnie, zarzucając hipokryzję.
Wkrótce potem Tyrmand został aresztowany za kontakty z organizacją niepodległościową, lecz cudem udało mu się zbiec z pociągu, który miał go przetransportować do więzienia. Z fałszywym paszportem - udawał francuskiego obywatela - jakoś przetrwał.
Na indeksie
Po wojnie przebywał w Szwecji; na powrót do Warszawy zdecydował się dopiero w połowie 1946 roku. Ponownie nawiązał współpracę z prasą, a dwa lata później wydał "Hotel Ansgar" . Książka przeszła jednak bez echa.
Miał coraz większe problemy ze znalezieniem zajęcia, bo cenzura nieustannie dawała mu się we znaki. Tyrmand, słynący ze swoich stanowczych, wygłaszanych wprost poglądów i niechęci do zginania karku, w żadnej redakcji nie mógł zagrzać miejsca na dłużej. Urażony stwierdził, że jeśli nie będzie mógł pisać tego, czego chce, to nie zamierza publikować wcale. Ale tworzyć nie przestał; to wtedy powstał "Dziennik 1954" , uchodzący dziś za jego najdoskonalsze dzieło.
Uznanie dla "Złego"
Trudno nie docenić wkładu Tyrmanda w polską literaturę. Zbigniew Herbert wspomni po latach, że to właśnie on pomógł mu przetrwać najtrudniejsze chwilei kształtował jego światopogląd.
- Wspierał mnie moralnie i materialnie - pisał w jednym z listów. - Na jego postawie moralnej wzorowałem się i naprawdę nie wiem, czy przeżyłbym bez niego te ciemne czasy.
Podobny wpływ na innych młodych ludzi miała jego najgłośniejsza powieść, wydany w grudniu 1955 roku "Zły" .
- "Złego" czytali wszyscy; nigdy przedtem ani nigdy potem nie powstała książka, która w podobny sposób elektryzowałaby wszystkie środowiska czytelników; z wyjątkiem Marka Hłaski żaden pisarz nie zdobył tak błyskawicznego rozgłosu - napisał biograf Tyrmanda, Henryk Dasko.
Głośno zachwycał się pisarzem Witold Gombrowicz, a wtórowali mu Tadeusz Konwicki i Stefan Kisielewski.
Pisarz gówniarzy
Jednak nie wszyscy podzielali te zachwyty.
-* Tak, Leopold Tyrmand jest wielkim pisarzem. Dla gówniarzy* - napisał krytyk Andrzej Kijowski.
Maria Dąbrowska, choć przyznawała, że nie mogła się od "Złego" oderwać, określiła książkę jako* "szmirowato-melodramatyczną"*.
- Czułam, że sobie szkodzę, a jednak czytałam - pisała w swoim dzienniku.
Jednym z największych przeciwników Tyrmanda był Zygmunt Kałużyński, z którym pisarz od lat toczył wojnę podjazdową. Gdy Tyrmand nazywał krytyka* "mocno zbudowanym brunetem o twarzy rozradowanego szympansa*" i szczegółowo wytykał mu wszystkie błędy, nie szczędząc osobistych przytyków, ten odgryzł się, nie przebierając w słowach.
- Był pełen kompleksów wynikających z jego żydostwa - przytacza słowa Kałużyńskiego Mariusz Urbanek w "Złym Tyrmandzie". - Mały, źle zbudowany, musiał nosić bardzo silne okulary. To dlatego prezentował się jako ymkowski superman i jebus, który zerżnął tysiące kobiet. (...) Był pisarzem drugiej kategorii.Nienawidził Iwaszkiewicza, który zawsze miał go za grafomana. "Zły" i "Filip" to ledwie pogranicze literatury.
Powszechne oburzenie
Nie tylko pisarstwo Tyrmanda, ale i jego życie uczuciowe oburzało co bardziej konserwatywnych obywateli. Kontrowersje budził jego związek z szesnastoletnią Bogną,opisany w "Dzienniku" - w rzeczywistości dziewczyna miała na imię Krystyna i była pełnoletnia; gdy po latach przeczytała książkę Tyrmanda, poczuła się urażona, że pisarz zrobił z niej lolitkę - ale też kolejne, późniejsze romanse. A tych nie brakowało. Tyrmand, z natury nieco zakompleksiony, w towarzystwie podziwiających go pań obrastał w piórka; nic więc dziwnego, że gustował w ich towarzystwie. Spotykał się z wieloma kobietami i nawet zawarcie małżeństwa ze studentką ASP, Małgorzatą Rubel-Żurowską (1955) nie odwiodło go od romansowania. Związek, wyjątkowo nieudany, rozpadł się już po trzech latach, ale nie zniechęcił pisarza do małżeńskiej instytucji - zaraz potem ślubował wieczną miłość Barbarze Hoff. ("Zrobiłem listę dziewczyn i ty jesteś na niej numerem jeden. Jeśli połączymy firmę Hoff z firmą Tyrmand, nigdzie nie będzie takiej
drugiej", miał jej powiedzieć, zachęcając do zamążpójścia). Słowa, oczywiście, nie dotrzymał. Gdy tylko w 1965 roku wydano mu upragniony paszport - zmęczony walką z cenzurą - czmychnął za granicę. Rozwód przeprowadził już korespondencyjnie.
Z liberała w konserwatystę
Nowe gniazdko Tyrmand uwił sobie w Stanach Zjednoczonych i zaskoczył wszystkich, gdy - jakby na przekór, chcąc udowodnić, że odciął się od dawnego życia - z buntownika, liberała ceniącego sobie wolność, stał się konserwatystą, wojującym prawicowcem ("Postanowiłem bronić Ameryki przed nią samą", głosił). Z tego też powodu stracił ciepłą posadkę w "The New Yorker" - gazeta nie chciała opublikować jego "Cywilizacji komunizmu" - a tym samym został zepchnięty na artystyczny margines.
To w Ameryce, która wydawała mu się "najlepszym ze wszystkich krajów", ponownie postanowił się ustatkować. Jego wybranką została młodziutka Mary Ellen Fox, poznana listownie studentka iberystyki. Pobrali się w 1971 roku; dziesięć lat później na świat przyszły bliźnięta, Rebecca i Matthew.
Małżeństwo okazało się całkiem udane, choć Tyrmand, niespokojny, gnębiony myślą, że nie zdąży przed śmiercią spełnić się artystycznie, nie mógł zaznać całkowitego szczęścia. Stale powtarzał żonie, że nigdy nie będzie dla niego ważniejsza niż pisanie; nie potrafił też dochować jej wierności. Fox albo o tym nie wiedziała, albo wolała udawać, że nie wie.
Pospolita śmierć
W 1985 roku 64-letni Tyrmand wyjechał na wakacje na Florydę. 19 marca zmarł na zawał serca.We wrześniu 2013 roku wyszła książka "Jestem Tyrmand, syn Leopolda", w której Matthew udaje się w sentymentalną podróż do dzieciństwa, wspominając sławnego ojca. Choć - obiektywnie - wiele pamiętać nie może, bo gdy Tyrmand zmarł, chłopiec miał zaledwie cztery lata; o czym najdobitniej świadczy przytoczony w książce fragment:
"Zeszłej zimy na peronie Dworca Centralnego w Warszawie na oko dwudziestoletni chłopak, z gitarą na plecach, czytał "Złego" .
- Podoba ci się? - zapytałem.
- Napisał ją mój ojciec.
(...) Poczułem się jak potomek gwiazdy rocka. Tyle, że ten dwudziestolatek wiedział więcej o moim ojcu niż ja...".
"Zły" dalej inspiruje. Xawery Żuławski ogłosił, że po pięćdziesięciu latach od premiery książki rozpoczyna zdjęcia do jej ekranizacji.I już zapowiedział, że jego film będzie przywodzić na myśl ostatnie produkcje Marvela o superbohaterach.
Sonia Miniewicz/książki.wp.pl