"Gdyby doping miał wpływ na rozwój choroby nowotworowej, wielu kolarzy padłoby trupem"
W październiku 1996 roku okazało się, że kolarz ma raka jądra z rozległymi przerzutami do płuc. W ciągu kolejnych dni lekarze odkryli, że jego nowotwór rozprzestrzenił się do jamy brzusznej i mózgu. Lance poddał się operacji usunięcia guzów, ale - jak twierdzili medycy - jego szanse na przeżycie oscylowały w granicach 50 procent.
Informacja o chorobie Armstronga wstrząsnęła światem sportu, jednak największe obawy miał włoski lekarz, Michele Ferrari, pod którego kontrolą Lance przyjmował doping (oprócz EPO brał testosteron, kortyzon i ludzki hormon wzrostu). Ferrari sądził, że niedozwolone środki znajdujące się w organizmie podopiecznego miały "znaczący wpływ" na rozprzestrzenianie się komórek nowotworowych. Lance był sceptyczny. "Gdyby tak było, wielu innych kolarzy padłoby trupem" - dowodził. Jedyne, czego żałował, to brania hormonu wzrostu, który istotnie mógł mieć jakieś oddziaływanie na rozwój guzów i tempo wzrostu komórek rakowych.