"Rak najlepszą rzeczą, jaka mu się przydarzyła"
W 1997 roku, dzięki namowie swojego doradcy, Billa Stapletona, kolarz założył fundację na rzecz walki z rakiem. Było to świetne posunięcie PR-owe, ponieważ połączyło zarówno miłośników kolarstwa, jak i tych, którzy próbowali pokonać chorobę. Tak oto Armstrong trafił do "kręgu świętych", a Amerykanie uczynili go swoją ikoną. Nie dość, że udało mu się wyzdrowieć, to jeszcze pokazał Francuzom, że jest w stanie wygrać w "ich wyścigu". I zrobił to. Siedmiokrotnie. Paradoksalnie rak był najlepszą rzeczą, która mu się przytrafiła.
Zdaniem przeciwników Armstronga kolarz stworzył sobie "rakową tarczę", która miała chronić go przed atakami i ewentualnymi oskarżeniami o doping. Lance, który - o ironio - w ramach chemioterapii również dostawał EPO, zdecydował się ponownie wsiąść na rower.