Prowokator z Luizjany
Wbrew zwyczajom, z którymi wielu z nas kojarzy się amerykańskie Południe, Jerry Lee nie był rasistą. Biali stanowili w jego rodzinnym Ferriday znaczną mniejszość, on sam był natomiast zafascynowany tradycją bluesa i gospel. Muzyk był jednak znakomitym prowokatorem, który nie mógł sobie odmówić, gdy pojawiła się okazja, aby nieco podrażnić publiczność. Gdy jego kariera zaczęła nabierać tempa, wystąpił na nowojorskim Harlemie.
Jak można się domyślać, wśród widzów zdecydowanie przeważali czarnoskórzy słuchacze: "Kiedy przywitał się z widownią, zorientował się, że całą salę wypełnia jedynie jego akcent z Luizjany. Podjął wówczas szaleńczą z pozoru decyzję: postanowił nie tylko nie ukrywać akcentu, lecz mocniej go wyeksponować - jak dumny kogut, który w sytuacji zagrożenia nie ucieka, ale zaczyna piać głośniej (...) Byłaby to ostatnia rzecz, którą w tych okolicznościach zrobiłby normalny człowiek, no ale normalny człowiek nie myśli przecież mózgiem Jerry'ego Lee (...) Na moment zapadła mrożąca krew w żyłach cisza". Ostatecznie zwyciężył jednak rock'n'roll. Gdy buchnął refren bodaj największego hitu Lewisa pt. "Great Balls of Fire", wiadomo było, że lody zostały przełamane: "(...) po chwili wszyscy już stali i tańczyli".