Mocz w butelce
Towarzystwo Lewisa nie należało do najbezpieczniejszych. Wiąże się to chociażby z jego zamiłowaniem do broni i, najogólniej mówiąc, strzelania z niej gdzie popadnie. W pewnym momencie swojej kariery muzyk wynajmował biuro, za ścianą którego znajdował się zakład dentystyczny. Pijany Jerry Lee ostrzelał ścianę, będąc przekonanym, że jest ona wystarczająco gruba. Kule przeszły jednak na wylot i zniszczyły dość drogą kolekcję protez, którą trzymał w swoim gabinecie stomatolog. Obrywało się również muzykom towarzyszącym gwieździe.
Podczas przygotowań do występu w Sydney, Lewis uznał, że musi udać się w ustronne miejsce. Do toalety było jednak zbyt daleko: "W desperacji chwycił stojącą w pobliżu butelkę z piwem, które wylał do śmieci, a z butelką poszedł w ciemniejszy kąt estrady i tam, odwrócony do wszystkich plecami, zrobił swoje. (...) Odstawił butelkę tam, gdzie wcześniej stała. Tyle że po chwili podszedł do niej jeden z muzyków, wielkie chłopisko, i pociągnął obfity łyk". Mężczyzna zadeklarował, że zabije osobę, którą to zrobiła. "- Też bym go zabił, stary! - odpowiedział mu Jerry Lee. - Ale spoko, znajdę gościa". Lewis wyszedł w kulisy, jak gdyby rzeczywiście chciał szukać winowajcy. Po chwili stwierdził: "To był facet z orkiestry dętej. Chyba saksofonista".