Muzułmanin wrogiem ludu
"Na ulicach miast i miasteczek pojawił się dziwny znak: 969. Na szyldach, na ścianach i samochodach, coraz częściej: 969. Dwóch mnichów stoi w Rangunie na ulicy, jeden pokazuje coś drugiemu palcem. Gdy odchodzą, spoglądam: 969." Na dobre zaczęło się w czerwcu 2012 roku w Maungdaw przy granicy z Bangladeszem. Po piątkowej modlitwie z meczetu na ulice wyszły tysiące muzułmanów uzbrojonych w maczety, noże i kije. Podpalali sklepy, domy i klasztory. Jednoznacznie demonstrowali swoją wściekłość i frustrację z powodu swojego statusu społecznego, który nie zmieniał się od lat. Stanowią trzymilionową mniejszość, nazywani są narodem wyklętym, a birmański rząd nie zamierza przyznawać im obywatelstwa. Nie posiadają dokumentów tożsamości ani żadnych praw.
Bez pozwolenia lokalnych władz nie mogą podróżować. Nielicznym szczęśliwcom udaje się uciec do Tajlandii lub Malezji. Birmańczycy są zdania, iż głównym celem muzułmanów jest budowa państwa islamskiego w granicach Birmy.Pamiętają o jednej z większych zbrodni muzułmańskich, jaką było zniszczenie w XII wieku wielkiej buddyjskiej biblioteki w indyjskiej Nalandzie, kiedy to spłonęło ponad dziewięć milionów rękopisów, a broniący ich mnisi zginęli z rąk islamistów próbujących nawrócić ich mieczem. Birmańczycy zdają sobie sprawę, iż w ostatnich latach muzułmanie zabili pięć tysięcy buddystów w Tajlandii, gdzie próbują utworzyć islamski sułtanat. Regularne ataki na buddystów mają miejsce w Bangladeszu i Indiach.