Rozkazy podpisywali inni
Autor bardzo pobieżnie opisuje konflikty marszałka z PRL-owską wierchuszką, o czerwcu 1956 również przesadnie się nie rozpisuje. Nie znajdziemy tu ani słowa o tym, że Rokossowski zaproponował BP KC PZPR wysłanie wojska by stłumić poznańskie protesty.Jest jedynie wzmianka o tym, że moralna odpowiedzialność spada na marszałka, ale zdanie dalej znajdziemy na wszelki wypadek wyjaśnienie prawnuczki Rokossowskiego, że rozkazy otwarcia ognia do robotników podpisywali inni. W październiku, już na wyraźny rozkaz Rokossowskiego, oddziały Wojska Polskiego szły w stronę stolicy, do Warszawy zbliżały się też dwie dywizje Armii Czerwonej. Wszystko to pod pozorem "prowadzonych zgodnie z planem manewrów". Na szczęście sytuację udało się załagodzić, w czym, jak wiemy, niepoślednią rolę odegrał sam Deng Xiaoping. 13 listopada marszałek złożył dymisję i wrócił do Rosji. Był wielce urażony, mówił, że jego noga więcej w Polsce nie postanie. Myślę, że niejeden odetchnął z ulgą słysząc tę deklarację. Ostatnie lata
Rokossowskiego opisane przez Sokołowa to los pogodnego seniora, który, wybawiony od intryg politycznych, może jeździć po kraju jako główny inspektor Ministerstwa Obrony ZSRR. Po honorowej dymisji, wiódł spokojne życie emeryta. Otoczonego najbliższą rodziną, kontemplującego przyrodę i pracującego nad pamiętnikami. Zmarł nie doczekawszy się ich ukazania drukiem - na rynek trafiły kilka miesięcy po jego śmierci.
Na zdjęciu: rok 1951, Bolesław Bierut odznacza Konstantego Rokossowskiego