"Skrwawione ręce Stalina"
Kiedy Sokołow próbuje odejść od monotonii przypominając sobie, iż zamierzał pisać o człowieku, a nie o bitwach, wychodzi mu to dość nieporadnie:* "Rokossowski na zawsze zapamiętał krew na pokrytych kolcami dłoniach Stalina. Pewnie pomyślał o milionach ofiar represji, o milionach żołnierzy, za których śmierć w dużej mierze odpowiadał generalissimus".* Gwoli jasnością, w scenie tej Stalin skrwawionymi dłońmi podaje marszałkowi bukiet róż, ten zaś duma nad ofiarami represji. Śmiem wątpić, czy takie właśnie myśli kołatały się wtedy w głowie Rokossowskiego. Żołnierza, który całkowicie utożsamiał się ze Związkiem Radzieckim i Armią Czerwoną. Bezgranicznie wiernego krajowi, który wybrał jako swój. Ze wszelkimi tego konsekwencjami.
Ze zdziwieniem przeczytałem też u Sokołowa, że* "Konstanty uważał siebie za Polaka, ale jeśli chodzi o język i wiarę czuł się Rosjaninem".Nie do końca rozumiem, o jaką wiarę chodzi, skoro Rokossowski był ateistą, dzieckiem swoich czasów. Ciekawie również podchodzi autor do samej idei walki z państwami Osi. Otóż według niego, Armia Czerwona niosła mieszkańcom Europy, nie wyłączając i samych Niemców, wyzwolenie spod ucisku i okupacji nazistowskiej. Ot, okazuje się, że Niemcy byli okupowani przez nazistów* - zapewne już od lat trzydziestych, kiedy NSDAP wygrywało kolejne demokratyczne wybory.
Na zdjęciu: Warszawa, maj 1955 roku. Konferencja podpisania Układu Warszawskiego. Delegacja radziecka. Od lewej: marszałek Iwan Koniew, marszałek Konstanty Rokossowski i minister obrony ZSRR marszałek Giergij Żukow