Kazimierz Kutz: zawsze wiedziałem, że będę pisał książeczki
WP: Dlaczego tak długo powstawała? * * Kazimierz Kutz: Kiedy w 1967 roku wylądowałem na Śląsku, żeby robić filmy śląskie, wyizolowałem się, zamieszkałem u brata i zastanawialiśmy się, czym jest Śląsk. Myśmy już wtedy byli inteligentami, a inteligent to facet, który myśli. Musiałem to wszystko wykombinować, nazwać i znaleźć oryginalną formę. Żeby pobudzić wyobraźnię postanowiłem opisać historię mojej rodziny. Kupiłem maszynę do pisania, śliczną maszynę, niemiecką, za 130 dolarów, i zasiadłem. Żeby się rozpulchnić wewnętrznie, pobudzić pamięć, zacząłem opisywać rodzinę i znalazłem w tym przyjemność. Wtedy stało się to, do czego zmierzałem: narodził się pomysł na mój pierwszy film śląski. Zacząłem robić śląskie filmy, prowadziłem żywotną działalność w teatrze telewizji, byłem niesłychanie czynny i ta powieść pozostała namiastką. Po latach nagle pojawił się redaktor naczelny wydawnictwa Znak. Jerzy Illg , który był wychowany na Śląsku, postanowił
zrobić cały numer pisma „NaGłos” poświęcony kulturze śląskiej i nie miał prozy. Jakimś dziwnym instynktem się pojawił i powiedział, że ja powinienem coś napisać, że stać mnie na prozę. Ja go opędzałem, ale sobie przypomniałem fragmenty powieści, dałem mu je, a on uznał, że są świetne. Coraz częściej zacząłem się zastanawiać, czy się nie wycofać i zająć tylko pisaniem. W tym czasie wykryto u mnie raka. I wtedy właśnie zrozumiałem, że aby się ratować, muszę znaleźć silny motyw walki z rakiem. Zrozumiałem, że pisanie tej powieści to być może mój ostatni obowiązek. Podjąłem walkę o zdrowie i zacząłem pisać na serio. Odseparowałem się od wszystkiego i całą moja energia twórcza poszła w tę książkę.