Trwa ładowanie...
recenzja
19-11-2012 17:12

Każdy ma swoejgo kokosa

Każdy ma swoejgo kokosaŹródło: "__wlasne
d65vb5l
d65vb5l

Gdy byłam mała miało miejsce fantastyczne wydarzenie. Tata pojechał gdzieś daleko z moim wujkiem, nie na długo, ale tęskniłam. Po powrocie miał niesamowitą niespodziankę – przywiózł szeleszczące, kolorowe opakowanie, a w nim dziesięć batonów o magicznej nazwie Mars. I przez dziesięć dni odbywał się cowieczorny rytuał. Tata w wielką powagą i szacunkiem brał jednego batonika i dzielił na cztery części – bo było nas w domu czworo. Maleńka kostka rozpływała się na podniebieniu i była pewnie dziesięć razy słodsza, niż dzisiejsze marsy. Bo dziś mogę zjeść dziesięć marsów w jeden dzień. A żaden nie będzie miał takiego smaku.

To jest mój kokos.

Kokosem właściwym jest w Naszym małym PRL orzech, który skądś zdobyli rodzice Izabeli Meyzy. Z namaszczeniem ustawili go na regale i przyglądali się mu wieczorami, czekając na odpowiednią okazję, by kokosa skosztować. Iza zapraszała dzieci z podwórka, żeby popatrzyły na cud, który dostał się jakąś niewidoczną dziurą do świata PRL. Czekali z jedzeniem tak długo, że kokos usechł. Ale skorupki pozostały – nikt nie potrafił się z nimi rozstać. Tak zaczyna się powrót Izy do PRL.

Powrót Witolda zaczyna się od pomysłu. Podczas pobytu w Hawanie spotyka starszego człowieka, który o komunizmie wie jedno – że kapitalizm zabrał to, co było w nim złe, ale zabił też coś, co było dobre, a co było w człowieku. Witolda porusza ta rozmowa, zaczyna się zastanawiać – czy PRL miał coś, co można nazwać dobrym? Wpada na szalony pomysł – chce na pół roku zamieszkać w PRL. Już obmyśla plan, zastanawia się, porządkuje w myślach prl-owskie mieszkanie, nalewa benzynę do baku, przelicza kartki... Boi się reakcji Izy, ale ona podsumowuje - „Nie zrobisz tego beze mnie!”.

d65vb5l

Przeprowadzają się w czasie. Budują swój mały PRL. Wybierają rok 1981. Nie mogą więc korzystać z metra, bo jego budowa rozpoczęła się w 1983, a pierwsze stacje oddano w 1996 roku. Czytają tylko książki, które powstały przed '81. W kanapie chowają Zniewolony umysł Miłosza . Próbują ustawiać się w kolejkach, realizują kartki na mięso, bumelują w pracy, cwaniakują kradnąc sztućce z baru mlecznego, bo w barze mlecznym jadają, ale od wielkiego dzwonu, ciepłą zupę za dwa dziewięćdziesiąt, robią przetwory, zapraszają na imprezy z majonezową sałatką i sprawdzają ile dań można zrobić z ziemniaka – ziemniaków w PRL dostatek. Nie ma oczywiście komórek, nie ma internetu. Nie ma kremów, ajaxów, grilla, DVD, nie ma interaktywnych zabawek dla ich dwuletniej córeczki, nie ma pampersów i nie ma łososia. Jest to, co udaje im się zebrać po piwnicach i strychach krewnych i znajomych królika – telewizor Rubin, pieluchy tetrowe i kawa plujka sprzed
dwudziestu kilku lat...

Zaczynają.

Odcinają się od kapitalizmu.

Emigrują ze świata fejsbuka i wielkich korporacji, wsiadają do malucha i wyjeżdżają do wynajętego na pół roku ursynowskiego mieszkania. Cel jest ważny – przyjrzeć się samym sobie z perspektywy, popatrzeć na Polskę dzisiejszą, która urodziła się w PRL. I zobaczyć, czy z niego wyszła, czy wciąż jeszcze trzyma tam jedną nogę.

d65vb5l

A na każdym kroku okazuje się, że stary Hawańczyk miał rację – PRL nie był tylko zły. A kapitalizm nie jest tylko dobry. Wszystko ma dwie strony – medal, moneta, meblościanka z „kokosowych” czasów...

W PRL na przykład cieszyły małe rzeczy. Nie potrzeba było nieustannych podniet, szukania wrażeń, pogoni. A Solidarność to nie tylko ruch polityczno-społeczny. To też zwykły ludzki odruch, który jest w człowieku – czasem na samym dnie, a czasem jak na dłoni. Witek i Iza cieszą się, że uwolnili się choć na chwilę od uzależnienia od kapitalizmu – uczą się być samowystarczalni. Albo liczyć na sąsiada – żeby poznać panią Basię muszą na przykład iść z pustą szklanką i pożyczyć od niej mąki. A w kolejce zawsze można z kimś porozmawiać. I dzięki temu, że nie ma internetu, ludzie, z którymi czasem wymieniają tylko „imejle” zyskują twarze, ręce, stopy – w PRL gdy chciało się coś komuś przekazać trzeba było go spotkać. I nierzadko jechało się przez całe miasto, a potem gadało, gadało, gadało – do upadłego.

Owszem jest też „polska szkoła narzekania, [która] jest tak samo unikalna i wyjątkowa jak polska szkoła filmowa czy polska szkoła reportażu”. Jest czasem brak prądu (który Witek aranżuje wyłączają korki), jest ciągle psujący się maluch, którego wprawdzie można naprawić za pomocą kija od szczotki, ale czasem trzeba poprosić sąsiadów, żeby „popchali”. Jest ta wszechwładna uniformizacja – i Witek, i ja i pewnie milion innych dzieciaków zbierały puszki po piwie i ustawiały je wysoką piramidą na identycznej meblościance – bo były kolorowe, a każdy ma zawieszony nad łóżkiem taki sam plakat. Jest zmęczona kobieta, która nie ma oparcia w mężczyźnie. Jest podejrzliwość, brak towarów na półkach, Pewexy, na które najczęściej nie stać szarego obywatela, jest łapówkarstwo i wielkie, ogromny gar, w którym wygotowuje się zabrudzoną tetrę.

d65vb5l

Ale mimo że nie było telefonów komórkowych, to jakoś zawsze wszyscy wiedzieli, kto ma chore dziecko w domu.Skąd? Mama Witka mówi: „No, wiedziało się, sama nie wiem skąd, ale zawsze wiedziałam, do kogo można iść, a do kogo nie.(...) Jakoś się te wiadomości rozprzestrzeniały. Facebook, ale bez komputera.” I to jest wisienką na torcie, kwintesencją PRL, stroną medalu, która połyskuje w słońcu.

Nie wiem, jak odbiorą tę książkę osoby, które żadnego centymetra nie urosły podczas PRL. Pewnie trochę jak kosmos, jak żart, jak coś, w co nie da się uwierzyć. To będzie jak opowieści Lema . Jak planeta, którą ktoś pewnie wymyślił, a ktoś inny teraz przenosi w dzisiejsze czasy. Jak odgrywanie ról z „Gwiezdnych wojen” - ktoś jest Vaderem a ktoś Anakinem. Dla mnie to trochę uśmiech, a trochę nostalgia. Byłam za mała, moje 100 cm wzrostu nie pozwala mi czuć strachu i respektu przed tamtymi czasami. To świat w którym miałam swoje dzieciństwo i w którym cieszyłam się ludzikami z kasztanów i żołędzi i namiotem z koca, który także Iza robi swojej córce Mariannie. Jeszcze inaczej pewnie spojrzą na ten eksperyment osoby, które do dziś czują odmrożenia po staniu w kolejce za pralką w jakąś zimową noc. A inaczej ci, którzy mieli szwagra na lotnisku i zdobywali szynkę w puszce, którą można było wymienić na cokolwiek się chciało.

Każdemu pewnie zaświeci się choć na chwilę deficytowa żarówka nad głową – kapitalizm jest, przy całym swoim wygodnictwie, dość męczący. I warto czasem mieć kokosa na meblościance.

d65vb5l
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.

Komentarze

Trwa ładowanie
.
.
.
d65vb5l