Dlaczego nie protestujemy?
Gdyby podobna sytuacja dotknęła kanalizacji czy wodociągów - gdyby sprywatyzowano je i wpuszczono na ten rynek agresywnych monopolistów, wykorzystujących swoją pozycję, by narzucać warunki zwykłym obywatelom - wybuchłyby protesty, być może nawet zamieszki. Orliński podaje nawet konkretny przykład: w 1999 roku Bank Światowy zmusił Boliwię do komercjalizacji wodociągów w Cochabamba. W rezultacie ceny wody poszybowały w górę, a zdobywanie jej własnymi metodami (jak chociażby uciążliwe i niepraktyczne kopanie własnej studni) stało się nielegalne. Rok później wybuchły w tym mieście "zamieszki wodne". Były ofiary śmiertelne.
Nie obserwujemy niestety żadnych "zamieszek internetowych", gdyż internet, już w pierwszych chwilach prawdziwej wolności, urządzony został tak, by zignorować prawa zwykłych obywateli, a zabezpieczyć interesy biznesu. Wywód na ten temat to najmocniejsza strona książki Orlińskiego. Krytykuje on w nim nie tyle sieć i cyfrowe korporacje, co współczesny kapitalizm w jego neoliberalnej formie i niemrawe rządy (amerykański, europejskie i polskie). To one są odpowiedzialne za wadliwe prawo dające firmom takim jak Google, Facebook, Twitter czy Amazon możliwość monopolizowania rynku, manipulowania społeczeństwami i unikania odpowiedzialności.
Najjaskrawszym przykładem takiego prawodawstwa jest słynna instytucja "safe harbor" stworzona w latach 90., gdy sieć jeszcze raczkowała. To dzięki niej możliwe jest dzisiaj gnębienie Jadwigi H. czy szykanowanie "chytrej baby z Radomia" (która, być może, zachowała się niewłaściwie, ale która przecież w żadnej mierze nie zasłużyła na opublikowanie jej wizerunku i ogólnonarodowy lincz).