Wyrzucona z biura, pracuje na betonowych schodach
Tajniak Stana dwukrotnie odwiedził w pracy Mueller i próbował ją zwerbować. "Zostałam wezwana. Czwartek, punkt dziesiąta" - opisuje pierwsze przesłuchanie w powieści "Dziś wolałabym siebie nie spotkać". Agenci nie zrezygnowali, przychodzili do fabryki regularnie. Grozili zwolnieniem z pracy, nawet śmiercią. Innym razem byli bardziej przyjaźni, próbowali ją przekonać, że byłaby wspaniałym obserwatorem życia.
Po kolejnej odmowie tajniak rzucił o ścianę wazonem z tulipanami, a wychodząc powiedział: "Jeszcze pożałujesz, utopimy cię w rzece". Któregoś dnia, gdy Mueller przyszła do biura, jej słowniki leżały na podłodze w korytarzu. Jej biurko należało teraz do jednego z inżynierów i nie wolno jej było wchodzić do pokoju.
"Nie mogłam pójść do domu, gdyż wtedy mogliby mnie zwolnić z powodu nieusprawiedliwionej obecności. Nie miałam stołu ani krzesła. Uparcie siedziałam osiem godzin ze słownikami na betonowych schodach między parterem a pierwszym piętrem, próbowałam tłumaczyć, żeby nikt nie mógł mi zarzucić, że nie pracuję" - wspomina pisarka.