Zorza polarna nad Uralem
Wciąż jednak, jak na złość, powstawały odpady. Wymyślono więc, że należy je składować pod ziemią. Wykopano doły o średnicy 20 metrów i głębokości 12 metrów, zamontowano zbrojenie, a dno i ściany zalano betonem. Nałożywszy betonową pokrywę, do środka wlewano odpady. Każdy taki zbiornik należało chłodzić, a ponieważ odpady były agresywne, niebawem systemy chłodzące zaczęły korodować. W jednym ze zbiorników, w 1957 roku, doszło do samozapłonu.
160-tonowa pokrywa wystrzeliła w powietrze, spadając 25 metrów dalej. Promieniotwórcza chmura uniosła się na dwa kilometry i, pchana wiatrem, zaczęła się przemieszać po Uralu. Mieszkańcy okolicznych miast ujrzeli szmaragdowo-różową poświatę na niebie. Oficjele znów musieli wyjaśniać, że to tylko zorza polarna i trzeba się zacząć przyzwyczajać, bo może się jeszcze nie raz pojawić. Po wioskach tymczasem zaczęli jeździć żołnierze i, w ramach przygotowań do ewakuacji, zabijali wszystkie zwierzęta domowe. Dwadzieścia dni później, kiedy już na dobre nawdychano się promieniotwórczych wyziewów, zarządzono ewakuację, paląc cały dobytek mieszkańców.