Kiedy biorę do ręki biografię osoby żyjącej, doświadczam zawsze mieszanych uczuć. Bo z jednej strony, jeśli już po tę biografię sięgam, jej podmiot jest najpewniej artystą lub naukowcem, o którym chciałabym się dowiedzieć jak najwięcej, ale nie w taki sposób, jaki oferują brukowe czasopisma i plotkarskie portale. Z drugiej strony jednak odnoszę nieco przykre wrażenie, że biorąc się za podsumowanie czyjegoś życia - które wszakże potrwa jeszcze kilka, kilkanaście albo i kilkadziesiąt lat - autor wyraża podświadomie przekonanie, że dana postać nie dokona już niczego ważnego, o czym warto byłoby czytelnika poinformować. Może i tak rzeczywiście będzie, ale gdybym to ja była tą sportretowaną osobą, chyba poczułabym się niewyraźnie…
Jest to jedyne zastrzeżenie, jakie można mieć do dzieła Carlina; skoro jednak sam Paul McCartney nie miał nic przeciwko jego opublikowaniu (a chyba nie miał, bo pewnie byłoby o tym wiadomo), zostawmy skrupuły na boku i zajmijmy się tym, co podlega ocenie czytelnika, a więc zasobem dostarczanych przez nie informacji oraz warsztatem literackim autora.
Dawni fani Beatlesów, pamiętający lata, gdy zespół jeszcze grał „na żywo”, są dziś osobami w najlepszym razie w wieku średnim, ale i w późniejszych pokoleniach trafiają się wszak ludzie, którym ta muzyka sprawia przyjemność. Dla nich właśnie ta książka będzie istną kopalnią informacji na temat historii zespołu, bo przecież przez kilkanaście lat życie Paula było podporządkowane działalności liverpoolskiej czwórki, najpierw w jej pierwotnym składzie, później w tym, w którym ostatecznie podbiła serca milionów słuchaczy na całym świecie. Oczywiście, sporo danych o zespole i jego poszczególnych utworach czy płytach znajdziemy w Wikipedii czy w serwisach muzycznych, ale nigdzie nie będą one połączone w tak żywą i potoczyście płynącą opowieść. Carlin ma tę umiejętność, której brakuje wielu biografom: potrafi opowiadać tak, by niczego nie przemilczać, niczego nie koloryzować, a równocześnie nie robić na czytelniku wrażenia dziennikarskiej hieny, skrycie chichoczącej z radości, że udało się wykryć i zaprezentować
wszem i wobec jakieś skazy na wizerunku idola. W jego wykonaniu nawet relacje z niezbyt chlubnych incydentów przydarzających się McCartney’owi i jego kolegom brzmią nadzwyczaj naturalnie, bez jednej nutki fałszywego współczucia czy moralizatorstwa. Ten ton zdaje się sygnalizować czytelnikom: jeśli szukacie skandalu i taniej sensacji, jeśli macie nadzieję, że zakończywszy lekturę, będziecie mogli wyrzec z satysfakcją „ale mu dokopał!”, odłóżcie tę książkę, nie tędy droga! I bardzo dobrze… Kto zdobędzie się na przeczytanie jej do końca – a dzięki płynnej narracji i ładnemu językowi (wyjąwszy dwa czy trzy drobne potknięcia stylistyczne, powstałe zapewne na styku autor: tłumacz: redaktor), nie jest to wcale trudne, mimo że tekst roi się od dat i nazwisk – będzie zadowolony, widząc, że McCartney w obiektywie Carlina to ani statua na piedestale, ani jakaś żałosna kreatura, mająca na koncie więcej wad i win, niż wszyscy czytelnicy razem wzięci, ale człowiek z krwi i kości, taki sam, jak my, trochę bardziej
utalentowany, ale za to nie zawsze bardziej szczęśliwy…
Z czystym sumieniem polecam każdemu, kto kiedykolwiek uległ magii „Eleanor Rigby”. „Yesterday”, „Penny Lane” itd., a także tym, którzy kochają opowieści o realizacji młodzieńczych marzeń wbrew wszelkim przeszkodom.