Iguana – recenzja komiksu od wydawnictwa Elemental
Przed końcem roku wydawnictwo Elemental wypuściło kontynuację jednego z najlepszych komiksów, jakie ostatnimi czasy ukazały się w Polsce. Czy "Iguana" dorównuje "Wielkiemu kantowi"? Sprawdźmy.
Po pierwsze i najważniejsze. "Iguana" kontynuuje i rozwija wątki z "Wielkiego kantu" Carlosa Trillo i Domingo R. Mandrafiny, który Elemental wypuścił w sierpniu 2018 r. Jeśli go nie czytaliście, to lektura tego albumu nie będzie na pewno tak satysfakcjonująca, jakby mogła. Rozważcie to.
ZOBACZ TEŻ: Komiks - renesans gatunku
O "Wielkim kancie" można pisać i pisać. Szczytowe osiągnięcie Trillo jako scenarzysty, komiks pod każdym względem spełniony. Na jego sukces złożyły się m.in. rewelacyjnie napisane postacie. W tym oczywiście Iguana – do szpiku zwyrodniały zabójca w służbie dyktatora La Colonii.
Morderca o atopowej skórze, rozdwojonym języku i penisie zimnym jak lód wraca. Zaraz, zaraz powiecie. Przecież Donaldo Reynoso wpakował w niego kilka kulek i posłał do wszystkich diabłów. Owszem, ale choć Iguana wyzionął ducha, to wciąż budzi strach w sercach miejscowych. Tak samo mocno jak za życia. Albo i bardziej.
W "Iguanie" Trillo tym razem stosuje narrację rodem "Obywatela Kane'a". Śladem zbrodni Iguany rusza amerykańska reporterka z chrapką na Pulitzera. Z jej rozmów z obywatelami La Colonii wyłania się obraz człowieka, którym straszy się dzieci i dorosłych. Sadysty w służbie reżimu i gwałciciela obdarzonego dyskusyjnym poczuciem humoru. W końcu potwora, w którego losach nie sposób oddzielić prawdę od fikcji.
Nie ma tu nic z konwencji noir, jaką był przesiąknięty "Wielki kant". To zupełnie inna historia - opowieść o zbiorowej pamięci, próbach otrząśnięcia się z traumy i ofiarach wieloletnich represji. Dla których terror na długo pozostanie żywy mimo śmierci kata.
W "Iguanie" Trillo też sięga po seks i przemoc, choć nie tak chętnie jak poprzednio. Brak tu też charakterystycznych dla poprzedniego komiksu zabiegów narracyjnych, które tam wyśmienicie się sprawdziły. Za to wciąż obecne są poetyka snu i realizm magiczny, z którym zresztą autor dowcipnie polemizuje.
Pytacie więc: czy "Iguana" to komiks równie wybitny co "Wielki kant". Nie, bo poziom jaki wykręcili tam autorzy to najwyższa liga. Co nie zmienia faktu, że to wciąż kawał świetnej roboty – także pod względem niezwykłych rysunków Domingo R. Mandrafiny. Choć on też nieco zmienił styl – widać to zwłaszcza w sposobie nakładania kolorów.
Zdecydowanie czołówka, jeśli chodzi o drugą połowę roku wydawniczego. Ale i tak zacznijcie od "Wielkiego kantu".