Miłosz urządza karczemną awanturę
Również Miłosz nie pozostaje dłużny i opowiada Herbertowi o "spędach poetyckich", w których uczestniczy: "Pędzili nas z bankietu na bankiet, piłem i nic nie myślałem, co lżej. Raz tylko zrobiłem karczemną awanturę w lokalu Robertowi Lowellowi i poecie Creeley [...] wrzeszcząc publicznie że ich pierdolę i że są prowincjonalni, że nie po to uciekałem od polskiej prowincji żeby w ich zasrane sądy dać się wciągnąć".
"Od Polski można zwariować" - pisze nieco dalej Miłosz - "Mnie jest głupio i wstyd po prostu ale nie mogę przecie tam mieszkać bo bym się zadręczył i zniszczył. Nie o Polskę może zresztą chodzi tylko o to, że napiera Ameryka niemożliwa do zaakceptowania, jako monolit, samoczynna cybernetyczna bestia [...], przy czym ostatnio straciłem nadzieję że coś mogą radykali i lewicowcy, poza kiwaniem palcem w bucie. Choćby ich było 50.000.000".