Trwa ładowanie...
recenzja
26-10-2012 15:26

Guru

GuruŹródło: Inne
d2dx1s4
d2dx1s4

Tyle już napisano o Leopoldzie Tyrmandzie, że można się zastanawiać, co nowego wniesie kolejna książka na jego temat, nawet jeśli jej autorką – choć w tym wypadku to określenie raczej na wyrost – jest osoba tak utalentowana, jak Agata Tuszyńska. A jednak: po raz kolejny Tuszyńska pokazała swój pazur biografistki – mimo że tym razem prawie nie udziela sobie głosu. Jak to zapisano na stronie tytułowej: „rozmawiała i skomponowała” tekst, ale nie ona go stworzyła. Pozwoliła przemawiać głównym bohaterom: Tyrmandowi i jego trzeciej żonie, Amerykance Mary Ellen Tyrmand, z domu Fox.

Książka ma formułę niezwykłą, bo składa się zasadniczo z listów Tyrmanda i Mary Ellen, jakie przesyłali sobie podczas swej znajomości i potem małżeństwa. Przeplatane są one wspomnieniami wdowy po „Lolku”, stanowiącymi cenny komentarz do tego, co w listach można przeczytać – i uzupełniającymi je o to, czego w nich brak. Dlatego, i słusznie, Mary Ellen na stronie tytułowej występuje jako współautorka. Zresztą, gdyby nie znalazła przypadkiem, 25 lat po śmierci męża, ich listów, gdyby nie zdecydowała się ich udostępnić, ta książka w ogóle by nie powstała.

Usuwając się w cień Tuszyńska sprawiła, że czytelnik nie ma wrażenia, że narusza prywatność Tyrmandów, a to zawsze przecież pewien problem, kiedy się czyta listy obcych ludzi. Nie darmo Aleksander Fredro i jego żona u schyłku swego życia spalili, choć płacząc, swoje listy: nie chcieli, żeby ich życie stało się przedmiotem publicznych rozważań. W Tyrmandach. Romansie amerykańskim roztrząsania tego, o czym piszą Tyrmand i Mary Ellen, brak. Listy przytaczane są in extenso (choć w przekładzie na język polski)
, często obok znajdują się ich fotokopie w oryginale, pozwalające znającym język angielski czytelnikom na zweryfikowanie jakości przekładu. Czytelnik zostaje sam na sam z bogatą materią korespondencji i sam musi ją dla siebie komentować, o ile nie zechce jej po prostu przyjąć do wiadomości.

Listy ukazują rozwój relacji pomiędzy autorem * Złegoa młodszą od niego o 27 lat Mary Ellen. *Jak sama mówi: uwiodła go chyba przede wszystkim listami.To ona napisała pierwszy list, to ona podtrzymywała kontakt; on, znany w Polsce kobieciarz, po dwóch rozwodach nie palił się do kolejnego związku, choć pochlebiała mu adoracja ze strony tak pięknej – te oczy! – dziewczyny. Łatwa ta miłość nie była: jej rodzina, zwłaszcza matka, sprzeciwiała się „mezaliansowi”; upierającą się przy swoim córkę wyrzuciła nawet z domu, a Tyrmand nie zgodził się, by dziewczyna z nim zamieszkała. Ślub w 1971 roku zakończył ten dziwny, przykry okres w życiu obojga.

d2dx1s4

Z listów Tyrmandów i ze wspomnień Mary Ellen wyłania się obraz dwojga ludzi bardzo sobie bliskich, wzajemnie się wspierających i szanujących. Zarazem jednak wdowa po Tyrmandzie nie wstydzi się przyznać, że mąż był dla niej „guru”, że ją ukształtował, wywarł przemożny wpływ na jej osobowość, że poniekąd ją stworzył. To niezwykłe, jeśli się weźmie pod uwagę, że pochodzili z tak odmiennych kultur, a ona nawet nie znała języka, w którym napisał swe największe dzieła. Dopiero teraz zdecydowała się uczyć polskiego – żeby lepiej poznać „duszę” „Lolka”.

Tyrmandowie. Romans amerykańskito książka znakomita. Rzeczywiście mamy tutaj romans w najlepszym wydaniu: bez zbędnej czułostkowości, sentymentalizmu, melodramatu. Romans, by tak rzec, prawdziwy. Zwraca też uwagę piękna szata graficzna książki: w dobie edytorskiego niechlujstwa Wydawnictwo MG wypuściło rzecz niezwykle wysmakowaną, zrobioną według najlepszych zasad rzemiosła.

Jedyne poważniejsze zastrzeżenie, jakie mam, dotyczy pojawiających się w tekście przypisów.Trudno mi dociec, wedle jakiego klucza były sporządzane. Rozumiem, że można dać wyjaśnienie przy Bonnie Cashin – mało kto pewnie będzie dzisiaj wiedział, kim była; przydatna jest też informacja, że „Delmonico” to „znana nowojorska restauracja”. Ale już przypisy tłumaczące, kim na przykład byli Aretha Franklin, Oswald Spengler , Mark Twain oraz że * Sto lat samotności*to powieść Gabriela Garcíi Márqueza , Błękitny Anioł to niemiecki film z Marleną Dietrich, wydają mi się przesadą. Z drugiej strony: nie wszyscy muszą wiedzieć, co to jest canard à l’orange, Mon Coeur mis à nu, gefilte fish, déjeneur sur l’herbe – a tu
wyjaśnień brak, choć na pewno by się przydały.

Ale to jeden z doprawdy niewielu mankamentów tej książki, który bynajmniej nie wpływa na jej ocenę. Jeśli więc chcecie przeczytać coś niebanalnego, to książka Tyrmandowie. Romans amerykańskiz pewnością was nie zawiedzie.

d2dx1s4
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.

Komentarze

Trwa ładowanie
.
.
.
d2dx1s4

Pobieranie, zwielokrotnianie, przechowywanie lub jakiekolwiek inne wykorzystywanie treści dostępnych w niniejszym serwisie - bez względu na ich charakter i sposób wyrażenia (w szczególności lecz nie wyłącznie: słowne, słowno-muzyczne, muzyczne, audiowizualne, audialne, tekstowe, graficzne i zawarte w nich dane i informacje, bazy danych i zawarte w nich dane) oraz formę (np. literackie, publicystyczne, naukowe, kartograficzne, programy komputerowe, plastyczne, fotograficzne) wymaga uprzedniej i jednoznacznej zgody Wirtualna Polska Media Spółka Akcyjna z siedzibą w Warszawie, będącej właścicielem niniejszego serwisu, bez względu na sposób ich eksploracji i wykorzystaną metodę (manualną lub zautomatyzowaną technikę, w tym z użyciem programów uczenia maszynowego lub sztucznej inteligencji). Powyższe zastrzeżenie nie dotyczy wykorzystywania jedynie w celu ułatwienia ich wyszukiwania przez wyszukiwarki internetowe oraz korzystania w ramach stosunków umownych lub dozwolonego użytku określonego przez właściwe przepisy prawa.Szczegółowa treść dotycząca niniejszego zastrzeżenia znajduje siętutaj