Trwa ładowanie...
recenzja
04-01-2013 16:11

Fikcja historyczna powinna mieć swoje granice

Fikcja historyczna powinna mieć swoje graniceŹródło: "__wlasne
d3xduy9
d3xduy9

Epicka opowieść z historią w tle i z obowiązkowym wątkiem miłosnym to gatunek cieszący się niezmienną poczytnością od wielu, wielu lat – i nic dziwnego, bo pomiędzy licznymi jego okazami od czasu do czasu trafia się smakowity kąsek w rodzaju * Wojny i pokoju, Przeminęło z wiatrem** albo chociaż **Filarów Ziemi . Okres hiszpańskiej wojny domowej nie jest zbyt bogato reprezentowany w powieściach dostępnych w polskim przekładzie, toteż pokaźna księga autorstwa Julii Navarro – *Powiedz mi, kim jestem – wydawała się idealnym wyborem dla czytelnika pragnącego poczuć klimat tamtych czasów. Tym bardziej, że porcja superlatyw zawarta w notce wydawniczej nakazywała spodziewać się fascynującej podróży po historii XX-wiecznej Europy oraz wulkanu gorących emocji.

Rzecz rozpoczyna się w początkach naszego stulecia, kiedy to Guillermo, mniej więcej trzydziestoletni dziennikarz bez stałego zatrudnienia, otrzymuje od jednej ze swych ciotek propozycję zbadania losów prababki - o której wiadomo tylko tyle, że jako bardzo młoda kobieta opuściła męża i maleńkiego synka – i opisania ich na pamiątkę dla rodziny w zamian za całkiem przyzwoite wynagrodzenie. Stosunkowo szybko udaje mu się odnaleźć dwie staruszki noszące rodowe nazwisko zaginionej i rzeczywiście z nią spokrewnione. One podsuwają mu kolejny trop… i młody człowiek, dotąd nigdy nie interesujący się historią własnej rodziny, zaczyna krążyć śladami niepokornej antenatki, dla której ważniejsze były idee i namiętności, niż tradycja i dobra opinia. Rzym, Buenos Aires, Mexico City, Moskwa, Londyn, Berlin, Warszawa… wszędzie tam na krócej lub na dłużej zabawiła Amelia Carranza (a właściwie Garayoa, bo wkrótce po ucieczce wróciła do panieńskiego nazwiska) i wciąż pozostała jak żywa w pamięci tych, którzy ją znali – dziś
już niemłodych lub zgoła wiekowych. Coraz to nowe miejsca i kolejne niespodzianki, a największa z nich czeka Guillerma dopiero na końcu…

Z takiej koncepcji mogła zrodzić się naprawdę dobra powieść.Tylko że fikcja historyczna powinna mieć swoje granice. Jak ich nie przekroczyć, można się nauczyć choćby od Fuentesa . Jego Lata z Laurą Diaz to powieść o dość podobnym zarysie fabularnym: młoda kobieta, która nie potrafi się zadowolić rolą matki i żony, szuka własnej drogi w życiu u boku kolejnych mężczyzn, mimochodem stając się uczestniczką lub przynajmniej widzem ważnych wydarzeń historycznych. Tyle, że Fuentes nie próbował zrobić z Laury jakiejś femme fatale i superhero w jednym. A Navarro wykreowała taką postać, że niech się schowa Dagny Przybyszewska, Mata Hari i Krystyna Skarbek razem wzięte! Przy tym chyba nie zastanawiała się, czy aby wywiad aliancki – nawet ze wsparciem wuja aktualnego partnera Amelii - zechciałby powierzać tak ważne zadania osobie, która dopiero co wróciła z Moskwy i
do czasu przeżytej tam osobistej tragedii nigdy nie kryła się z poglądami komunistycznymi (pomijam fakt, że poglądy te momentami były nieco na pokaz, a pierwszeństwo przed nimi miały zawsze namiętności).

Gdyby cała reszta była bez zarzutu, pewnie dałoby się zapomnieć o przekombinowanej fabule i o tym, że bohaterkę trudno polubić. Lecz gdy są i mankamenty techniczne, dominujące staje się uczucie znużenia. Przeplatanie się opowieści w czasie bieżącym z retrospekcjami bywa zabiegiem bardzo podnoszącym wartość powieści, jednak w tym przypadku konstrukcja narracji pozostawia co nieco do życzenia. W części pierwszej, zatytułowanej „Guillermo”, sytuacja jest zupełnie jasna: sam Guillermo opowiada o wydarzeniach rozpoczynających jego peregrynację śladami prababki. Kolejne części również mają w tytułach męskie imiona, myliłby się jednak ten, kto by sądził, że narratorami ich będą poszczególni mężczyźni życia Amelii. Bo nadal prym wiedzie jej prawnuk, tyle że od czasu do czasu oddaje głos indagowanym przez siebie osobom; jedne z nich wyraźnie akcentują swoją rolę, od czasu do czasu wtrącając „ja”, „mnie”, „nasze” itd., inne stają na pozycji narratora zewnętrznego, relacjonując wydarzenia z udziałem Amelii niczym
zawodowi historycy, a czasem trzeba się dobrze zastanowić, czy kolejny akapit to jeszcze wypowiedź pana/pani X, czy Guillerma. I wszystkie co do jednej, czy to niewykształcona pomoc domowa, czy profesorowie wyższych uczelni, czy arystokraci, czy w monologach, czy w dialogach, przemawiają identycznym stylem i używają niemal identycznego słownictwa. W takiej sytuacji trudno o emocje…

d3xduy9

Zespołowi przygotowującemu do druku polskie tłumaczenie też można co nieco wytknąć. W tekście trafiają się literówki - niektóre mocno irytujące, zwłaszcza gdy się znalazły w powszechnie znanych nazwach własnych, np. „Abwerhy” [s.343]) albo gdy imitują błąd gramatyczny („Amelia był jeszcze bardzo słaba” [80]) - i pojedyncze błędy ortograficzne („Rób, co ci kaRZę …”[s.318, podkreślenie recenzenta]). Osobiście razi mnie też odmiana imienia i nazwiska jednego z partnerów Amelii – jeśli naprawdę „Pierre Comte” w miejscowniku ma brzmieć „Pierze Comcie” [s.378], to z dwojga złego chyba lepiej w tłumaczeniu byłoby poświęcić wierność oryginałowi na rzecz zgrabności językowej i użyć sformułowania w rodzaju „Zakochała się w komunistycznym aktywiście” (bo przecież cały czas wiemy, o kim mowa).

Ostateczne wrażenie nie chce ani trochę wykroczyć ponad przeciętność. Cóż, chyba lepiej było sięgnąć po sprawdzonego autora…

d3xduy9
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.

Komentarze

Trwa ładowanie
.
.
.
d3xduy9