Eurosieroty zabierają głos. Wyjazdy "za chlebem" zmieniły całe pokolenie
Kilkanaście lat temu na Śląsku coraz więcej rodziców wyjeżdżało do pracy za granicę. Ich dzieci trafiały pod opiekę dziadków, spędzały dużo czasu w domach znajomych, próbując znaleźć tam chociaż namiastkę rodzinnego ciepła. Jak to doświadczenie wpłynęło na całe pokolenie, zwane "eurosierotami"? O tym opowiada najnowsza książka Anny Cieplak - "Rozpływaj się".
Przemek Gulda: Czemu zdecydowałaś się poświecić swoją najnowszą powieść tematowi eurosierot?
Anna Cieplak: W moim otoczeniu było sporo dzieci, którymi zajmowali się sąsiedzi, babcia, starsza siostra albo ojciec, którego żona wyjechała do pracy. Jako nastolatka chyba wyczuwałam, że takich rodzin jest dużo i wpisywałam to w zwyczajne doświadczenie. Bo rzeczywiście takie było. Kiedy pisałam książkę, ciekawiło mnie, jak to może wyglądać z perspektywy czasu i różnych osób. Ale to chyba nie tylko książka o eurosierotach... Zresztą one pewnie nie chciałaby być nazywane w taki sposób.
To słowo rzeczywiście brzmi bardzo niezręcznie i naznaczająco. Jak wolisz nazywać osoby, które mają za sobą takie doświadczenie?
Na słowo "eurosieroty" ludzie reagują różnie. Wiele osób słysząc je ma dobre skojarzenia i nie czuje, że to rodzaj stygmatyzacji, ale doświadczenia zbiorowego - przez to ma poczucie bliskości z innymi osobami, których też to dotyczy. Innych to drażni, bo mają złe wspomnienia i czuli wstyd lub żal wynikający z tej sytuacji.
Myślę, że z tymi eurosierotami jest trochę jak z "pandemicznymi dziećmi" i "straconym pokoleniem pandemii". Określenie niesie za sobą rodzaj ciężaru. Przecież dzisiejsi nastolatkowie, pomimo doświadczenia pandemii i utraty kontaktów społecznych, mają przed sobą życie. Tak samo eurosieroty - może nie zawsze były w stałym kontakcie z rodzicami, ale przecież można mieszkać pod jednym dachem przez wiele lat i być bez kontaktu. To dobrze ze sobą kontrastuje. Różne rodzaje samotności mają wspólny element: próby budowania więzi z tego, co jest dostępne.
Obejrzyj: Gwiazdy, które podczas pandemii spędzają więcej czasu za granicą niż w Polsce
Twoje książki, m.in. "Silna", "Lekki bagaż", są zawsze bardzo silnie osadzone w społecznych realiach, czasem bardzo szczegółowych. Czemu to dla ciebie ważne? I czy nie byłoby ci bliższe pisanie non-fiction?
Raz byłam blisko napisania reportażu, ale okazało się, że gazeta, która go u mnie zamówiła, właśnie się zamyka. Widocznie mam pecha do tego gatunku. A tak na serio: myślę, że to kwestia tego, że piszę trochę w odpowiedzi na pytania, które mi krążą po głowie. W gruncie rzeczy moja motywacja jest bardzo osobista, a sposób pisania chaotyczny.
Tę książkę zaczęłam pisać trzy lata temu i jej początki były zupełnie inne, nie zakładałam, że będzie o tym, o czym jest teraz. Dopiero po czasie dotarłam do punktu zwrotnego, który spiął wszystkich bohaterów, zdarzenia i czas. Moja wyobraźnia działa też tak, że nie pozwala mi pisać o tym, czego się bezpośrednio dowiaduję od ludzi.
Jak to?
Kiedy słyszę jakąś opowieść, od razu chcę wymyślać fabuły, wiedzieć, co będzie dalej albo przerzucić się na perspektywę kogoś innego. Poza tym pisanie prozy daje szansę na odbicie się od codzienności, nawet jeśli piszę o tematach realistycznych. Codzienność kręci mnie najbardziej i dzięki niej powstają takie, a nie inne historie. Jestem ciekawa ludzi i gdy zaczynam z kimś rozmawiać, to nie umiem przerywać i zachować w sobie dyscypliny, której wymaga warsztat reportażu.
Jak zbierałaś informacje do najnowszej książki?
Nie pracowałam nad książką jak nad reportażem, choć zbierałam materiały, rozmawiałam z ludźmi. Temat emigracji jest tak obszerny i ważny w historii Europy, że nie odważyłabym się powiedzieć, że moja książka opisuje jakieś uniwersalne doświadczenie. Moją metodą jest to, że żyję blisko spraw, które opisuję. One mnie po prostu dotyczą, więc napisałam historię osób, których rysy wydawały mi się ciekawe i znajome. Choć tak naprawdę te osoby nie istnieją.
Gdzie szukałaś informacji o emigracji zarobkowej? Od kogo zaczerpnęłaś emocje z tym związane?
Topograficznie było mi bardzo blisko do spraw, które opisałam. Zajmowałam się konsultacjami społecznymi w dzielnicy, która stała się centrum mojej historii. Familok w dzielnicy Ruda zaczął żyć w mojej głowie historią bohaterów w trakcie konsultacji, spacerów czy warsztatów, które tam prowadziłam. Rozmawiałam z ludźmi z Rudy Śląskiej, którzy opowiadali mi o różnych sytuacjach ze swojego życia. Przeplatały się one z historiami bohaterów.
Możesz podać jakieś przykłady takich zasłyszanych opowieści?
Górnik z Halemby opowiadał mi w barze osiedlowym o synu, który gra na keyboardzie, wentylowy z KWK Mysłowice konsultował mój opis wybuchu metanu. Metafory wykluwały się z rzeczywistości, a to mnie wzruszało i uruchamiało. Dlatego w tej historii nie ma suchych faktów, choć niektóre z wątków są zaczerpnięte z prawdziwych wydarzeń jak rytualny mord satanistyczny z 1999 r. czy katastrofa budowlana hali z gołębiami w 2006 r. Wszystko jest subiektywne, zmyślone i płynie razem z bohaterami.
Czy ktoś z bliskich ci osób przeżył doświadczenie opuszczenia przez rodziców?
Mój chłopak z czasów liceum miał mamę w Niemczech, która wracała zza granicy raz na kilka miesięcy i nagle u nich w domu było zupełnie inaczej. Na stół wjeżdżało Toblerone i inne dobre rzeczy przywiezione zza granicy. Ojciec wtedy mniej pił i był weselszy. Syn nagle z nim się dogadywał i miałam wrażenie, że robią ten cały teatr po to, żeby jego mama miała poczucie, że wszystko u nich dobrze. To był rodzaj święta, ten powrót zadowolonej kobiety, która na kilka dni ogarnia ich życie, chociaż sama pewnie potrzebuje odpocząć i ciężko pracuje. Może dzięki tym wyjazdom, mimo wszystko, czuła oddech i miała poczucie kontroli nad życiem?
Ojciec mojej koleżanki z ławki w podstawówce pracował w kopalni za granicą i dostawały przez to z mamą całkiem niezłą kasę i fajne ubrania. Wcześniej jeździł w "Family Frost" – tym aucie, które krążyło po osiedlach i sprzedawało lody, więc różnica ekonomiczna była widoczna. Pewnego dnia na kopalni doszło do wypadku i umarł. Później zawsze, kiedy słyszała ten charakterystyczny dźwięk samochodu z lodami, mówiła o ojcu.
Miałam też koleżankę, która była wychowywana przez babcię i dziadka. Nie miałam pojęcia, że to nie są jej rodzice. Wyglądali młodo i zawsze pojawiali się, żeby ją odebrać z wycieczki szkolnej czy przychodzili na zebranie. Poza tym mówiła do nich "mamo" i "tato". Może byli jej na tyle bliscy, że weszli w rolę rodziców?
Jak na tę książkę wpłynęły zajęcia, które prowadziłaś?
Same warsztaty, które skłoniły mnie do wyboru tego tematu, zupełnie nie były związane z eurosierotami. Pracowałam wtedy w Regionalnym Instytucie Kultury, który został kilka miesięcy później przemianowany na Instytut Myśli Polskiej. Zanim to nastąpiło i zwolniłam się stamtąd, prowadziłam różne działania terenowe i animacyjne, w tym zajmowałam się różnymi formami konsultacji i aktywności w celu diagnozy potrzeb mieszkańców dzielnicy Ruda w Rudzie Śląskiej. Strasznie mnie to miejsce zaintrygowało i robiłam sobie z niego notatki jeszcze nie wiedząc, że coś o nim napiszę.
A twoje warsztaty?
To były warsztaty literackie z dziećmi i młodzieżą w szkole, do której "chodzili" kilkanaście lat wcześniej moi bohaterowie. Młodzież zupełnie inaczej opowiadała o tym miejscu: byli krytyczni i bardziej zdystansowani, choć lubili Rudę i czuli z nią związek. Przyszło mi do głowy, że "pokolenie Z" patrzy już na świat zupełnie inaczej i chciałabym, żeby to miało swój wyraz w książce. Dlatego pojawiła się w niej córka Aliny - mojej bohaterki, która wychowywała się z sąsiadami w tej dzielnicy. Ona nie ma już sentymentów i myśli inaczej. Działa w Młodzieżowym Strajku Klimatycznym i czyta "Szóste wymieranie". To duży kontrast, bo jej mama, mając tyle lat co ona, włóczyła się po lasku na Halembie i czytała baśnie.
Czy te dwa odmienne pokolenia potrafią się dziś porozumieć?
Alina to trzydziestolatka, która wcześnie zaszła w ciążę. Ze swoją nastoletnią córką dogaduje się całkiem dobrze i sprawia wrażenie matki, która żywo uczestniczy w tym, co robi Dorotka. Sama uczy ją dobrych relacji z sąsiadami i kibicuje jej w aktywizmie.
To raczej pokolenie Aliny i jego część, która nie miała możliwości przerobienia pewnych doświadczeń na terapii, czuje wciąż żal i złość do swoich rodziców, których mogła odbierać jako nieobecnych. "Dlaczego nie było was ze mną?" to pewien, często oczywiście zasadny, refren. Czasami trzeba jednak zrobić kolejny krok i postarać się zrozumieć swoich rodziców, przyjąć ich perspektywę. Wyjechali przecież z myślą o tym, żeby zdobyć pieniądze na utrzymanie dzieci. Nie wszystkim to wyszło idealnie, ale starali się.
A młodzi?
"Pokolenie Z" jest bardziej nastawione na wartości społeczne. Nie zależy mu tak na dobru materialnym, bo żyje już w świecie niestałości. Zdaję sobie sprawę, że to nie dotyczy wszystkich, a tylko pewnego odsetka młodych, pewnie tych bardziej uprzywilejowanych. Widzę, że ich zaangażowanie jest inne niż kilka czy kilkanaście lat temu. Oni patrzą na rzeczywistość bardziej całościowo. Obchodzą ich prawa kobiet, osób LGBT+, przyszłość planety, prawa pracownicze.
A jakie dziś widać skutki procesów, o których wspominasz: samotności, oddalenia od bliskich, braku ciepła?
Moją książkę dedykuję "osobom, które nie widzą, co będzie". I to jest chyba pewna stała. Nie wiem, na ile to cecha pokoleniowa, a na ile cecha czasów. To "rozpływanie się" w ilości oczekiwań i lęku, co dalej. Łączy się to z brakiem poczucia, że możemy komuś naprawdę zaufać. Wskaźnik społecznego zaufania w Polsce jest z resztą od wielu lat dramatycznie niski.
Marca i Janek wzięli kredyt, który podtrzymuje ich związek. Mieszkają razem pomimo tego, że się rozwiedli. Alina łapie się różnych zawodów, a satysfakcję daje jej relacja z sąsiadami i rodzaj więzi, który stworzyła w nowym miejscu zamieszkania. Robert kupuje zdrapki i wpada w ciągi, nie planuje niczego do przodu, bo jego sytuacja jest i tak niestabilna.
Ich dzieci są inne niż dzisiejsze?
Wydaje mi się, że dzieci, które dorastały bez stałego kontaktu z rodzicami, mogą przypominać te dzisiejsze, choć różni je rodzaj osamotnienia. Ale tak naprawdę mają ze sobą wiele wspólnego. W czasie pandemii pojawiło się więcej przemocy domowej, niektóre dzieci zniknęły ze szkół. Okazało się, ile rodzin tak naprawdę jest dysfunkcyjnych. I nie były to wcale domy, gdzie nie ma stabilności finansowej albo gdzie rodzice są nieobecni fizycznie.
Polska jest obecnie na czele państw z największym odsetkiem samobójstw i prób samobójczych wśród młodzieży. Powodów takiej sytuacji jest wiele – od większej presji, braku szacunku dla osób LGBT+, lekceważenia praw ucznia, kończąc na zaburzeniach snu, odżywania czy depresji. Zawsze jest jakiś problem. Kiedyś wiązał się z masową migracją, teraz pojawiła się kolejna pula trosk.
Rozmawiał Przemek Gulda
Książka Anny Cieplak "Rozpływaj się" ukazała się nakładem Wydawnictwa Literackiego.