Nie zawsze może być święto, jak przy * Republice złodziei. Od pojawienia się wiadomości o nowej „dorosłej” powieści Neila Gaimana, pierwszej od czasu * Chłopaków Anansiego, którzy ukazali się w Polsce w 2005 roku, wyczekiwałam jej premiery. Ocean na końcu drogi, choć przepięknie wydany i istotnie poruszający poważne problemy, okazał się jednak w głównej mierze rozczarowaniem.
Czterdziestosiedmioletni bohater powieści, który, jak wiele wskazuje, a posłowie dodatkowo potwierdza, stanowi alterego autora, powraca do małej miejscowości w Sussex, w której dorastał. Okazja nie jest zbyt radosna - pogrzeb, nie do końca wiadomo, czyj. Sprzyja zarazem refleksji. Uciekając od rodzinnego zgiełku, protagonista Gaimana podąża starymi ścieżkami. Tak trafia na farmę na końcu drogi, przy której niegdyś mieszkał z rodziną, i nad tamtejszym stawem nieoczekiwanie przypomina sobie przedziwne wydarzenia z czasów, gdy miał siedem lat. Wypadki, które miały niebagatelny wpływ na jego tożsamość i całe późniejsze życie.
Niemal cały Ocean na końcu drogi jest więc w istocie retrospekcją, utrzymaną w baśniowym klimacie. Mimo stanowiącego wyróżnik prozy Gaimana plastycznego, nastrojowego stylu oraz różnorodności baśniowych, a zarazem pełnych grozy wytworów jego niezwykłej wyobraźni, najnowszej opowieści brakuje jednak nieuchwytnej magii, która charakteryzowała * Księgę cmentarną* czy * Gwiezdny pył*.
Bierze się to być może z dysonansu pomiędzy „dziecięcą” formą a istotnie „dorosłą”, mocno rozrachunkową wymową całej historii. Wydaje się, że Ocean miał być próbą osobistego katharsis Gaimana. A jednocześnie najnowsza powieść miała ułatwić pełniejsze zrozumienie jego osobowości, źródeł twórczych i życiowych wyborów nie tylko jemu samemu, ale także jego żonie, Amandzie Palmer, na co wskazuje dedykacja: Dla Amandy, która chciała wiedzieć.
Wewnętrzne pęknięcie pomiędzy treścią a formą sprawia, że Oceannie sprawdza się do końca na żadnej płaszczyźnie - ani jako mroczna baśń ze słodko-gorzką puentą, ani jako retrospektywny psychologiczny autoportret. Ponadto zarówno sam wątek fantastyczny, jak i wykorzystane w jego ramach rekwizytorium nie będą raczej niczym świeżym dla znających wcześniejszą twórczość autora, zwłaszcza * Koralinę*. Co więcej, powieść, choć niedługa, miała być pierwotnie opowiadaniem. To widać i możliwe, że w krótszej formie autor miałby większe szanse na spójniejszą realizację założeń utworu.
Mimo wszystko to jednak wciąż Gaiman, co sprawia, że nie sposób nie popłynąć z nurtem opowiadanej przez niego historii, nie kibicować bohaterom, nie drżeć o losy świata i nie odczuwać przejmującego smutku, gdy ujawniona zostaje cena ostatecznego zwycięstwa. Może i jest to dobry początek przygody z jego twórczością, bo wszystko, co w niej najlepsze, pozostanie jeszcze przed czytelnikiem, który najpierw zanurzy się w Oceanie na końcu drogi.