Dziewczynka zaczęła lękać się śmierci. Terapeuci niesłusznie obwiniali ojca
Jennifer miała 5 lat, gdy przeżyła pierwszy atak. Dziewczynka wbiegła do sypialni rodziców, drżąc ze strachu, że umiera. Terapeutom opowiadała później o powtarzającym się koszmarze, w którym pojawiał się jej ojciec. Wszyscy zaczęli podejrzewać go o najgorsze, ale prawda była zupełnie inna.
Dzięki uprzejmości wyd. Czarna Owca publikujemy fragment książki "Patrząc w słońce. Jak sobie radzić z przerażeniem śmiercią" Irvina D. Yaloma (tłum. Marzenna Rączkowska), która ukazała się niedawno na polskim rynku.
LĘK PRZED ŚMIERCIĄ NIE JEST TEMATEM ZASTĘPCZYM
Psychoterapeuci często błędnie zakładają, że jawny lęk przed śmiercią stanowi przykrywkę dla innego problemu. Tak się zdarzyło w przypadku Jennifer, 29-letniej pośredniczki w handlu nieruchomościami. Poprzedni terapeuci nie traktowali dosłownie nękających ją od dziecka conocnych ataków lęku przed śmiercią. Jennifer często budziła się w nocy drżąca, zlana potem, z oczami rozszerzonymi ze strachu przed unicestwieniem. Wyobrażała sobie, że znika, błąka się w bezkresnej ciemności, całkowicie zapomniana przez świat żywych. Wmówiła sobie, że nic nie ma znaczenia, jeżeli w końcu wszystko ulegnie całkowitej zagładzie.
Takie myśli dręczyły ją od wczesnego dzieciństwa. Żywo pamiętała swój pierwszy atak – w wieku lat pięciu. Wbiegła do sypialni rodziców, drżąc ze strachu, że umiera. Mama uspokoiła ją słowami, których nigdy nie zapomniała. Powiedziała jej dwie rzeczy: "Masz przed sobą długie życie, więc teraz nie ma sensu o tym rozmyślać" i "Kiedy będziesz bardzo stara i bliska śmierci, to albo odnajdziesz w sobie spokój, albo będziesz chora. Tak czy inaczej, śmierć nie będzie nieproszonym gościem".
Piotr Zelt o walce z depresją. Przyznał się publicznie, że potrzebował leczenia
Od tamtej pory Jennifer czerpała otuchę z pocieszających słów matki. Opracowała sposoby radzenia sobie z atakami. Stale przypominała sobie, że ma wybór – może albo myśleć o śmierci, albo o niej nie myśleć i wspominać to, co dobre: śmiech z przyjaciółmi z dzieciństwa, podziwianie odbicia wysoko skłębionych chmur w przejrzystych taflach jezior, kiedy wędrowała z mężem po Górach Skalistych, całowanie promiennych twarzyczek swoich dzieci.
Niemniej przerażenie śmiercią nadal ją dręczyło i w znacznym stopniu tłumiło w niej radość życia. Konsultowała się z różnymi terapeutami, ale niewiele z tego wynikło. Leki zmniejszyły intensywność ataków, ale nie ich częstotliwość. Terapeuci nie skupili się na jej lęku przed śmiercią, ponieważ uważali, że jest tylko przykrywką dla innego lęku. Postanowiłem nie powtarzać ich błędów. Moim zdaniem zmylił ich wyrazisty, powtarzający się sen, który Jennifer po raz pierwszy miała w wieku pięciu lat:
Cała moja rodzina jest w kuchni. Na stole stoi miska pełna dżdżownic. Ojciec zmusza mnie, żebym wzięła z niej garść robaków, mocno je ścisnęła i wypiła mleko, które z nich wypływa.
Każdy terapeuta, z którym się skonsultowała, oczywiście uznał, że ściskanie robaków, aby otrzymać mleko, symbolizuje prącie i nasienie. W związku z tym pytali, czy ojciec nie molestował jej seksualnie. Moje pierwsze skojarzenie było podobne. Odrzuciłem jednak ten trop, kiedy Jennifer opowiedziała mi, że już wielokrotnie prowadził w terapii donikąd. Co prawda bardzo bała się ojca, bo był porywczy i często na nią krzyczał, ale ani ona, ani żadne z jej rodzeństwa nie przypominało sobie nadużyć seksualnych.
Nikt z jej poprzednich terapeutów nie badał, jakie znaczenie mają tak ostre i częste ataki lęku przed śmiercią. Ten powszechny błąd ma szacowną tradycję. Sięga korzeniami pierwszej publikacji z dziedziny psychoterapii. Były to Studia nad histerią, dzieło napisane w roku 1895 przez Freuda i Breuera. Dokładna lektura tej książki pokazuje, że pacjenci Freuda cierpieli z powodu lęku przed śmiercią. To, że Freud nie dociekał jego przyczyn, mogłoby dziwić, gdyby nie późniejsze prace, w których wyjaśnia, że stworzona przez niego teoria źródeł nerwicy opiera się na założeniu istnienia konfliktu między nieuświadomionymi, prymitywnymi instynktami. Śmierć nie powinna odgrywać roli w genezie nerwicy, pisał Freud, ponieważ nie jest reprezentowana w nieświadomości. Zaproponował dwie przyczyny takiego stanu: po pierwsze, osobiście nie doświadczyliśmy śmierci, a po drugie, nie jesteśmy w stanie kontemplować własnego nieistnienia.
Chociaż Freud pisał o śmierci mądrze i wzruszająco w krótkich, niesystemowych esejach, takich jak "Aktualne uwagi o wojnie i śmierci", napisanych po pierwszej wojnie światowej, to w teorii formalnej psychoanalizy jego "odśmiertelnienie śmierci" (de-deathification of death), jak to nazwał Robert Jay Lifton, miało ogromny wpływ na pokolenia terapeutów, którzy zamiast na śmierci skupili się na tym, co ich zdaniem reprezentowała ona w nieświadomości – zwłaszcza na porzuceniu i kastracji. Można by nawet bronić tezy, że nacisk psychoanalizy na przeszłość jest ucieczką od przyszłości i konfrontacji ze śmiercią.
Od samego początku pracy z Jennifer badałem jej lęk przed śmiercią w rozumieniu dosłownym. Nie stawiała oporu – chętnie podjęła wyzwanie. Wybrała mnie na terapeutę, ponieważ przeczytała moją "Psychoterapię egzystencjalną" i chciała się skonfrontować z egzystencjalnymi faktami życia. Nasze sesje terapeutyczne skupiły się na jej myślach o śmierci, wspomnieniach i fantazjach. Poprosiłem ją, aby dokładnie zapisywała swoje koszmarne sny i myśli podczas ataków paniki.
Na materiał do notatek nie musiała długo czekać. Zaledwie kilka tygodni później doświadczyła przejmującego lęku przed śmiercią po obejrzeniu filmu o czasach nazizmu. Realia pokazane w filmie głęboko nią wstrząsnęły – zwłaszcza to, że ludzkie życie zależało wtedy od czyjegoś kaprysu. Niewinnych zakładników wybierano na śmierć na zasadzie widzimisię. Uderzyło ją podobieństwo takich sytuacji do warunków panujących w jej domu rodzinnym: przypomniało jej się zagrożenie nieprzewidywalnymi wybuchami wściekłości ojca, uczucie, że nie ma gdzie się schować, i szukanie schronienia w byciu niewidzialną, co oznaczało, że usiłowała jak najmniej się odzywać i nie zadawać pytań.
Wkrótce potem ponownie odwiedziła dom, w którym się wychowała. Tak jak jej zaproponowałem, medytowała przy grobie rodziców. Prośba, aby pacjent medytował przy grobie, może się wydać posunięciem radykalnym, ale w roku 1895 Freud opisał, że dał podopiecznemu właśnie takie instrukcje. Kiedy Jennifer stała przy grobie ojca, nagle przyszła jej do głowy dziwna myśl: "W grobie musi mu być bardzo zimno".
Przedyskutowaliśmy ją. Zupełnie jakby dziecięce przekonania na temat śmierci z ich brakiem racjonalności (na przykład przekonaniem, że martwi ludzie odczuwają zimno) nadal żyły w jej wyobraźni tuż obok zdrowego rozumu osoby dorosłej.
Po tej sesji, kiedy jechała do domu samochodem, przypomniała sobie piosenkę, która była popularna w jej dzieciństwie. Zaczęła śpiewać, zdziwiona, że dokładnie pamięta słowa.
Kiedy przejeżdża kondukt, czy potrafisz uwierzyć,
Że właśnie ty następny możesz już wkrótce nie żyć?
Zawiną cię w biały całun z czegoś na kształt tetry
I zakopią pod ziemię głęboko na dwa metry.
Włożą cię jeszcze tylko do wielkiej czarnej skrzyni
I przysypią ziemią pełną dużych kamieni.
I gdzieś może przez tydzień dobrze będzie się działo,
Aż tu nagle przez trumnę wycieka twoje ciało!
Robaki wpełzają, robaki wypełzają
I na twoim policzku w bezika sobie grają.
Zjadają twoje oczy, zjadają też nosek.
Cieszą się, gdy się trafi jakiś mięciutki kąsek.
Jeden wielgaśny robal z okrągłymi gałami
Włazi ci wprost do brzucha i wyłazi oczami.
Z żołądka robi ci się zielona śliska rana,
A ropa wypływa niczym bita śmietana.
Posmarujesz nią sobie duży kawałek chleba,
Bo takiego po śmierci żarełka ci potrzeba.
Kiedy śpiewała, przypominało jej się, jak jej siostry (Jennifer była najmłodsza) niemiłosiernie się z nią drażniły – specjalnie w kółko śpiewały tę piosenkę, nie zważając na to, jak bardzo ją ona wytrąca z równowagi. To wspomnienie było dla Jennifer objawieniem. Dzięki niemu zrozumiała, że jej powtarzający się sen o piciu mleka z dżdżownic nie dotyczył seksu, ale śmierci – robaków w grobie, a także emocji doświadczonych w dzieciństwie – poczucia zagrożenia i braku bezpieczeństwa. Zrozumienie, że cały czas nosi w sobie dziecięcą wizję śmierci, otworzyło nowe możliwości w terapii.
Powyższy fragment pochodzi z książki "Patrząc w słońce" Irvina D. Yaloma (tłum. Marzenna Rączkowska), która ukazała się nakładek wyd. Czarna Owca.
Irvin D. Yalom – emerytowany profesor psychiatrii na uniwersytecie Stanforda, psychoterapeuta mający wieloletnie doświadczenie w pracy z ludźmi. Autor błyskotliwych powieści psychologicznych i podręczników. W swoich pracach prezentuje terapię w ujęciu egzystencjalnym. Jest autorem klasycznych już podręczników, takich jak: "Psychoterapia grupowa. Teoria i praktyka", "Psychoterapia egzystencjalna", "Dar terapii". Wspaniałe gawędziarstwo autora można poznać w opowiadaniach terapeutycznych: "Kat miłości", "Mama i sens życia" oraz w powieściach: "Leżąc na kozetce", "Kiedy Nietzsche szlochał".