Dziedzictwo. (#1). Eragon
Tytuł oryginalny | Inheritance: Eragon |
Forma wydania | Książka |
Rok wydania | 2005 |
Autorzy | |
Kategoria | |
Wydawnictwo |
Fantastyczna książka napisana przez 15-letniego chłopca czyta się łatwo, lekko i przyjemnie. To opowieść o Eragonie, chłopcu, który pewnego dnia znajduje smocze jajo. Od tego momentu zaczyna się jego przygoda z magią, czarami i smokiem.
Numer ISBN | 978-83-89004-86-4 |
Wymiary | 135x205 |
Liczba stron | 504 |
Język | polski |
Fragment | Prolog: Cień grozy Wiatr zawodził w ciemnościach, niosąc z sobą woń, która mogłaby odmienić losy świata. Wysoki Cień uniósł głowę i zaczął węszyć w powietrzu. Wyglądał jak człowiek, tyle że człowiek o szkarłatnych włosach i rdzawoczerwonych oczach. Wzdrygnął się zdumiony. Wiadomość mówiła prawdę: byli tu. A może to pułapka? Rozważył wszystkie za i przeciw, po czym rzekł lodowatym głosem: - Rozdzielcie się, ukryjcie za drzewami i krzakami. Musicie zatrzymać każdego, kto się tu zjawi... albo sami zginiecie. Otaczająca go dwunastka urgali, uzbrojonych w krótkie miecze i okrągłe żelazne tarcze pokryte czarnymi symbolami, rozbiegła się, szurając głośno stopami. One także przypominały ludzi o krzywych nogach i grubych masywnych ramionach, jakby stworzonych do tego, by miażdżyć w śmiertelnym uchwycie. Znad małych uszu wyrastały skręcone rogi. Potworne istoty ukryły się wśród poszycia, pomrukując głośno. Wkrótce szelestliści ucichł i w lesie znów zapanował spokój. Cień wyjrzał na szlak zza grubego pnia drzewa. Żaden człowiek nie dostrzegłby niczego w takiej ciemności, dla niego jednak słabiutka poświata księżyca była jasna niczym promienie słońca, zalewające drzewa. Dostrzegał wyraźnie i ostro każdy najdrobniejszy szczegół. Trwał bez ruchu, nienaturalnie cicho, ściskając w dłoni długi jasny miecz. Wzdłuż klingi biegło cieniutkie kręte wyżłobienie. Broń była dość smukła, by wbić się między żebra, lecz dość solidna, by przeciąć nawet najtwardszą zbroję. Urgale nie widziały tak dobrze jak Cień, poruszały się po omacku niczym ślepi żebracy, niezdarnie wymachując bronią. Nagle ciszę przeszyło donośne hukanie sowy. Czekali w napięciu, aż ptak odleci. Potwory zadrżały w zimnym nocnym powietrzu. Jeden z nich nastąpił ciężkim butem na gałązkę, która pękła z trzaskiem. Cień syknął gniewnie i urgale skuliły się przerażone. Z trudem zwalczyłniesmak - cuchnęły zepsutym mięsem - i odwrócił głowę. To tylko narzędzia, nic więcej. Minuty zamieniały się w godziny, a Cień z trudem opanowywał zniecierpliwienie. Woń musiała daleko wyprzedzać swych właścicieli. Nie pozwolił urgalom wstać, ani się rozgrzać. Sobie także odmówił tego luksusu. Czuwał za drzewem, nieustannie obserwując szlak. Lasem zakołysał kolejny powiew wiatru. Tym razem woń była silniejsza. Podniecony uniósł cienką wargę, odsłaniając zęby. - Szykujcie się - szepnął. Całe jego ciało wibrowało, czubek miecza zataczał niewielkie kręgi. Trzeba było wielu knowań i wiele bólu, by doprowadzić go do tej chwili. Nie mógł teraz przegrać, stracić wszystkiego. Głęboko osadzone oczy urgali rozbłysły pod nawisami masywnych brwi. Stwory mocniej chwyciły broń. Cień jako pierwszy usłyszał brzęk: coś twardego uderzyło o kamień. Z mroku wyłoniły się niewyraźne plamy szarości, zbliżające się z każdą chwilą. Trzy białe konie niosły jeźdźców wprost w pułapkę. Dumnie unosiły głowy, ich grzywy falowały w blasku księżyca niczym żywe srebro. Na pierwszym rumaku siedział elf o spiczastych uszach i eleganckich ukośnych brwiach. Był smukły, lecz silny i gibki niczym rapier. Przez ramię przewiesił potężny łuk. U boku, naprzeciw kołczana pełnego strzał o lotkach z łabędzich piór, wisiał miecz. Ostatni jeździec miał podobną jasną twarz i ostre rysy. W prawej dłoni trzymał długą włócznię, u pasa miał biały sztylet. Głowę okrywał mu kunsztownej roboty hełm, zdobiony bursztynem i złotem. Między nimi jechała kruczowłosa elfia dama. Zdawała się promieniować spokojem; ciemne oczy płonęły w okolonej czarnymi lokami twarzy. Strój miała prosty, co jeszcze podkreślało jej niezwykła urodę. U pasa wisiał jej miecz, na plecach długi łuk i kołczan. Przed sobą w siodle wiozła sakwę - co chwila zerkała na nią, jakby upewniając się, że wciąż tam jest. Jeden z elfów przemówił zniżając głos; Cień nie dosłyszał jego słów. Dama odpowiedziała władczo i jej strażnicy zamienili się miejscami: ten w hełmie wyjechał naprzód, poprawiając włócznię w dłoni. Bez żadnych podejrzeń minęli kryjówkę Cienia i kilku pierwszych urgali. Cień już czuł smak zwycięstwa, gdy wiatr gwałtownie zmienił kierunek i powiał w stronę elfów, niosąc z sobą ciężki smród urgali. Konie parsknęły gniewnie, zarzucając głowami. Jeźdźcy zesztywnieli, rozglądając się niespokojnie, błyskawicznie zawrócili wierzchowce i pogalopowali z powrotem. Koń elfiej damy wystrzelił naprzód, pozostawiając strażników daleko w tyle. Porzucając kryjówkę urgale wypuściły w ich ślady deszcz czarnych strzał. Cień wyskoczył zza pnia i wykrzyknął: - Garjzla! Z jego ręki wytrysnął czerwony płomień, zalewając drzewa blaskiem barwy krwi. Promień trafił wierzchowca elfki, który runął na ziemię z przeszywającym kwikiem. Elfka z nieludzką szybkością zeskoczyła mu z grzbietu, wylądowała lekko i obejrzała się przez ramię ku strażnikom. Śmiercionośne strzały urgali zdążyły już powalić obu elfów. Wojownicy spadli ze swych szlachetnych rumaków i legli na ziemi w kałużach krwi. Urgale rzuciły się ku nim. - Za nią! - krzyknął Cień. - To ją chcę dostać! Stwory wymamrotały coś w odpowiedzi i popędziły ścieżką. Na widok dwóch martwych towarzyszy, z ust elfki dobył się cichy krzyk. Postąpiła krok ku nim, potem jednak przeklęła wrogów i śmignęła w lasu. Podczas gdy urgale miotały się wśród pni, Cień wspiął się na sterczącą ponad wierzchołki drzew granitową iglicę. Widział stamtąd cały otaczający ich las. Uniósł rękę, wymówił dwa słowa, Boetq istalri!, i ćwierćmilowy odcinek lasu stanął w płomieniach. Z ponurą determinacją Cień wypalał kolejne fragmenty, aż w końcu miejsce pułapki otoczył pierścień ognia o średnicy półtorej mili - rozżarzona korona pośród ciemnych drzew. Zadowolony obserwował uważnie krąg pilnując, by ogień nie przygasł. Obręcz ognia zacieśniała się, zmniejszając teren, który musiały przeszukać urgale. Nagle Cień usłyszał wrzaski i ochrypły krzyk. Pomiędzy drzewami dostrzegł poruszenie: trzy śmiertelnie ranione stwory runęły na ziemię. Ujrzał też elfkę, uciekającą przed pozostałymi urgalami. Z niewiarygodną szybkością biegłą w stronę granitowej iglicy. Cień obejrzał uważnie teren dwadzieścia stóp niżej, po czym skoczył i wylądował zręcznie tuż przed nią. Uskoczyła gwałtownie i rzuciła się biegiem ku ścieżce. Z jej miecza ściekała czarna krew urgali, plamiąc trzymaną w dłoni sakwę. Rogate potwory wynurzyły się z lasu i otoczyły elfkę, odcinając jej drogę ucieczki. Osaczona rozejrzała się gwałtownie w poszukiwaniu wyjścia. Nie dostrzegając go, wyprostowała się z królewską wzgardą. Cień podszedł do niej, unosząc rękę, napawając siębezradnością zdobyczy. - Brać ją. W chwili, gdy urgale skoczyły naprzód, elfka otworzyła sakwę, sięgnęła do niej i upuściła na ziemię. W dłoniach trzymała duży szafirowy kamień, w którym odbijał się gniewny blask pożarów. Podniosła go nad głowę, jej wargi poruszyły się, formułując desperackie słowa. - Garjzla! - rzucił gwałtownie Cień. Z jego dłoni wystrzeliła kula czerwonego ognia i poleciała ku elfce, chyżo niczym strzała. Spóźniła się jednak. Na moment las zalała szmaragdowa poświata, kamień zniknął - a potem czerwony ogień uderzył w nią i powalił na ziemię. Cień zawył z wściekłości i ruszył naprzód, uderzając gniewnie mieczem w drzewo. Klinga do połowy zagłębiła się w pniu i utkwiła tam, wibrując. Wystrzelił z dłoni dziewięć promieni energii, natychmiast zabijając urgale, po czym uwolnił miecz i podszedł do elfki. Z jego ust posypały się proroctwa zemsty, wypowiedziane w potwornym, tylko jemu znanym języku. Zaciskając chude dłonie spojrzał wściekle w niebo. Zimne gwiazdy patrzyły na niego spokojnie niczym obserwatorzy z innego świata. Z niesmakiem wykrzywił usta, po czym pochylił się nad nieprzytomną elfką. Jej uroda, która zachwyciłaby każdego śmiertelnika, dla niego nic nie znaczyła. Potwierdził, że kamień zniknął, przywołał czekającego wśród drzew wierzchowca. Przywiązawszy elfkę do siodła wskoczył mu na grzbiet i ruszył naprzód. Zgasił płomienie na swej drodze, pozwalając reszcie płonąć. |
Podziel się opinią
Komentarze