U boku mera
Władymir Putin wiedział, że wraz z rozpadem NRD rozpoczął się schyłek jego agenturalnej kariery. Po wygodnym życiu w Niemczech powrócił do kraju pustych półek, kartek i kolejek. Kraju, który już nie potrzebował byłych agentów działających za granicą. Władymir dostał posadę na leningradzkiej uczelni. Pełnił rolę rektora ds. międzynarodowych, de facto będąc tajniakiem KGB baczącym na studentów i zagranicznych gości. Niebawem z rekomendacji KGB został doradcą nowego mera Rady Miejskiej w Leningradzie, niejakiego Sobczaka. Znów miał być urzędnikiem siedzącym w drugim szeregu.
Po puczu Janajewa odszedł z KGB, nie widząc już tam żadnej perspektywy rozwoju; od dawna zresztą dreptał tam w miejscu. Przy Sobczaku miał ciepłą i dość pewną posadę, zwłaszcza wtedy, gdy po puczu jego pryncypał stał się drugim po Jelcynie politykiem rosyjskim. Przez butę i arogancję miał on niebawem roztrwonić cały swój kapitał, w międzyczasie jednak spróbował uczynić z Leningradu, niosącego już dumną nazwę Petersburga, rosyjskie Las Vegas. Osobą odpowiedzialną za tę modernizację, miał być jego wierny przyboczny, Władymir Putin.