Dolina Krzemowa to zagłębie oszustów. "Łam prawo, żeby kupić wpływy"
- Uber miał zawsze prawo głęboko w d..ie. I właśnie temu zawdzięcza swój niebywały sukces – twierdzi autor książki "Nowy Dziki Zachód". Jego zdaniem motto "cel uświęca środki" pasuje jak ulał do takich potęg jak Uber, Facebook czy Google.
Corey Pein to amerykański dziennikarz śledczy, który w dzieciństwie samodzielnie nauczył się programowania na Commodore 64.
- Na dobrą sprawę jako cudowne dziecko powinienem był zostać miliarderem najpóźniej na pierwszym roku studiów. Ale dałem ciała. Zamiast opuszczać zajęcia, żeby pracować w akademiku nad rewolucyjną stroną internetową, poddałem się czarowi muzyki, książek i dziewczyn. (…) Mój potencjał dochodowy zleciał na łeb na szyję, kiedy przestałem pisać programy, a zacząłem pisać do gazety – pisze pół żartem, pół serio w swojej książce "Nowy Dziki Zachód. Zwycięzcy i przegrani Doliny Krzemowej".
Pein opisuje w niej swoją przygodę w mekce programistów, potentatów i przyszłych (a raczej niedoszłych) rewolucjonistów branży high-tech. Założycieli start-upów, którzy mają jeden cel: zostać drugim Markiem Zuckerbergiem.
Obejrzyj: Co dalej z Uberem w Polsce. Minister zdradza, jaka czeka przyszłość czeka firmę
Obraz Doliny Krzemowej kreślony przez Peina nie ma nic wspólnego z rajem wizjonerów gotowych do ciężkiej pracy, która wkrótce uczyni z nich co najmniej multimilionerów. Z jego ustaleń wynika, że za sukcesami największych zwycięzców nie stoi rewolucyjny pomysł, ale przede wszystkim naginanie lub wręcz łamanie prawa, posiadanie znajomości i każdy rodzaj nieczystej gry.
- Dolina Krzemowa to najbardziej brutalna machina kapitalistyczna. Silni stają się silniejsi, a słabi zostają zmiażdżeni. To bardzo darwinowski mechanizm – powiedział Peinowi były inżynier, który od lat zajmuje się inwestowaniem w firmy technologiczne na całym świecie.
Pein nie owija w bawełnę i pisze wprost, że "osławieni ojcowie internetu byli grupką kombinatorów, których machlojki zgodnie z amerykańskim zwyczajem, puszczano w niepamięć, kiedy zbili fortunę". Za przykład podał Vintona G. Cerfa, który pod koniec lat 60. jako doktorant trafił do finansowanego przez Pentagon projektu ARPANET ("pierwotna wersja dzisiejszego internetu"). W 1982 r. wybrał bardziej lukratywną ofertę w sektorze prywatnym i nakłaniał byłych współpracowników do przyznania jego firmie "bezprecedensowego dostępu do internetu, który był wówczas własnością publiczną".
Na zdjęciu po lewej: Vinton G. Cerf odbiera Prezydencki Medal Wolności w 2005 r.
W tamtym czasie wykorzystanie sieci w celach komercyjnych było zabronione, co nie przeszkodziło w zawarciu "zakulisowego porozumienia" między rządową agencją a konsorcjum, dla którego pracował Cerf. "Żaden polityk ani urzędnik nie poniósł kary za tę grabież majątku publicznego".
Sukces internetowych potęg to nie tylko wykorzystanie środków publicznych, o czym świadczy przykład Google'a. Na początku jego twórcy "pożyczali" zasoby obliczeniowe prywatnego Uniwersytetu Stanforda (założyciele start-upu byli jego absolwentami), aby "kopiować i wklejać stronu internetowe bez zezwolenia i poszanowania praw autorskich". Pozyskiwali wielkie zbiory danych w "sposób co najmniej dyskusyjny", by stworzyć podstawy działalności biznesowej polegającej na "udostępnianiu przestrzeni reklamowej podejrzanym firmom i rozmaitym kombinatorom (…)".
Takie były początki jednej z największych potęg branży internetowej, która cały czas stosuje "dyskusyjne" metody. Wystarczy wspomnieć o przepuszczaniu rocznych zysków (14 mld dol.) przez siatkę zamorskich firm, by uniknąć płacenia podatków w wysokości 2 mld dol. rocznie. "To się nazywa kapitalizm" – stwierdził Eric Schmidt, prezes zarządu Google.
Film "Social Network" już w 2010 r. zwracał uwagę na kontrowersyjne początki Facebooka i metody stosowane przez Marka Zuckerberga (na zdjęciu), który "wykradał zdjęcia studentów z sieci Harvardu, włamywał się na konta pocztowe, a także sabotował konkurencyjny start-up". Nie każdy zdaje sobie sprawę, że posiadając dane miliardów użytkowników Facebook zaczął sprzedawać te informacje m.in. bankom i towarzystwom ubezpieczeniowym.
Serwis LinkedIn, kupiony przez Microsoft za 26 mld dol., prowadził swego czasu kampanię spamową, która doprowadziła do złożenia pozwu zbiorowego. Efekt: właściciele serwisu poszli na ugodę, która kosztowała ich 13 mln dol.
Z kolei założony w 2010 r. Uber udowodnił, że "kilkoro ludzi może naprawdę zmienić świat, jeśli tylko posiada solidne koneksje, wielomiliardowy kapitał i nie ma żadnych oporów przed deptaniem" wymogów obowiązujących tradycyjne firmy taksówkarskie.
Na zdjęciu: 22 stycznia 2019 r. w Warszawie odbył się kolejny protest taksówkarzy. Licencjonowani kierowcy za pomocą aplikacji wywoływali kierowców Ubera, a następnie informowali policję o nielegalnym przewozie
- W ciągu kilku pierwszych rund inwestycyjnych ten pozbawiony wszelkich skrupułów start-up zebrał 50 mln dol., a potem wywierał presję na przedstawicieli państwowych organów nadzoru i urzędników tak długo, dopóki jego usługi nie zostały zalegalizowane – twierdzi Pein.
Jego zdaniem strategia Ubera opiera się na haśle: "najpierw łam prawo, a później kupuj sobie wpływy". W rozwoju firmy pomagał Google i David Plouffe, szef działu PR, który był doradcą Baracka Obamy.
Kiedy opuścił Biały Dom, by dołączyć do Ubera, jego miejsce zajęła Rachel Whetstone, przyjaciółka Jamesa Camerona. Byłego premiera Wielkiej Brytanii - jednego z pierwszych krajów poza USA, gdzie zalegalizowano działalność Ubera. Coreya Peina wcale nie dziwi ten "zbieg okoliczności".