Pole minowe dla feministek
Kolejne z pytań wyciągniętych przez dziennikarki na światło dzienne brzmi: czy feministka powinna wstępować w związek małżeński? A może jest skazana na związki nieformalne? W końcu w instytucję małżeństwa wpisana jest cała lista zachowań związanych z tradycyjnymi rolami płciowymi, nic dziwnego więc, że wiele feministek nazywa ślub "ukłonem w stronę patriarchatu". Armstrong i Rudulph twierdzą jednak, że tzw. "związki feministyczne" są możliwe: "(...) Trzeba domagać się tego od początku. Bez gierek, bez używania seksu do manipulacji, bez pasywno-agresywnych zagrań polecanych przez wiele poradników. (...) Oboje powinniście po równo angażować się w relację od początku - w seks, w życie towarzyskie i w finanse, zaczynając od kolacji, na hipotekach i inwestycjach kończąc. Musicie wynegocjować w związku równość. Jedno z was może być lepsze w nawiązywaniu nowych znajomości, podczas gdy drugie może zarabiać dużo pieniędzy, ale obie strony powinny wnosić coś w relację".
Autorki zaznaczają jednak z gorzkim humorem, że jeśli chodzi o małżeństwo, sporo jest do zrobienia również w kwestiach estetycznych i rytualnych: "Tradycyjne amerykańskie wesela to jednak pole minowe dla feministek. Po pierwsze, biała suknia symbolizująca czystość. (...) Tata oddający cię w ręce męża. (...) 'Ogłaszam was mężem i żoną. Możesz pocałować pannę młodą'. Nawet w kwestii pocałunku sprawczość należy do mężczyzny! A przecież magazyny kobiece ciągle przekonują, że to będzie 'twój' wielki dzień".