Koleś od lisich kup
Wbrew wszystkim nadużyciom istnieje na pewno jeden sposób, który pozwala badać zwierzęta nieinwazyjnie i w dodatku daje świetne efekty. To zbieranie i analizowanie odchodów. Dzięki tej prostej, choć budzącej emocje, metodzie można sprawdzić, jaką rolę w danym ekosystemie odgrywają konkretne drapieżniki. Golachowski z rozbrajającą szczerością opowiada, że ponieważ takich badań prowadził naprawdę sporo, w pewnym momencie zbieranie kup lisów, kun czy borsuków było dla niego czymś naturalnym. Wystarczyło je potem wysuszyć, a przed samą analizą zalać wodą i moczyć dwanaście godzin (preparaty te nazywa "herbatkami"), a po rozmoczeniu przetrzeć przez specjalne sito i znów suszyć.
Przejście tego żmudnego i niezbyt przyjemnego procesu prowadziło jednak do prawdziwej przygody, bo odchody lisów i kun potrafią zawierać prawdziwe skarby. O ile jesienią przechodzą na wegetarianizm i zajadają się głównie owocami, o tyle w pozostałych porach roku można było natknąć się na futerka i czaszki gryzoni, kości żab, ale zdarzały się i takie niespodzianki jak papierek z zakładów mięsnych na Żeraniu i kilka długich włosów w kolorze blond. Jakkolwiek fascynujące są te badania i jak bardzo naturalnie nie traktowałby ich autor, i tak podczas pewnej rozmowy, w trakcie której licytował się z koleżanką, kto zna najdziwniejsze tematy prac magisterskich, usłyszał: "To jeszcze nic! Mikołaj, ja słyszałam, że u was na wydziale jeden koleś łazi po lesie i zbiera lisie gówna!".