Czarna Orchidea – recenzja komiksu wydawnictwa Egmont
Egmont idzie za ciosem i wznawia kolejną dawno wyprzedaną pozycję ze swojego katalogu. Po "Kingdom Come" dostajemy "Czarną Orchideę", legendarną kolaborację Neila Gaimana i Dave'a McKeana.
Tytułowa Czarna Orchidea to trzecioligowa bohaterka DC Comics. Zadebiutowała w 1973 r. i sporadycznie pojawiała się u boku bardziej znanych postaci w rodzaju Phantom Strangera czy gagatków z The Suicide Squad. Dopiero w 1988 r. doczekała się własnej miniserii, jednak propozycja Neila Gaimana i Dave'a McKeana mocno odbiegała od tego, co do tamtej pory proponowały komiksy o trykociarzach.
Historia zaczyna się z wysokiego C. Czarna Orchidea, mistrzyni kamuflażu, zostaje zdemaskowana i bestialsko zamordowana. Jednak śmierć to zaledwie punkt wyjścia, bo ofiara ludzi Leksa Luthora okazuje się tylko jedną z wielu wersji roślinno-ludzkiej hybrydy. Kolejne warianty Czarnej Orchidei, dorosła kobieta i kilkuletnia dziewczynka, dojrzewają i zdezorientowane opuszczają laboratorium, rozpoczynając podróż w poszukiwaniu własnej tożsamości.
Komiks - renesans gatunku
Brzmi znajomo? Oczywiście, bo inspiracją dla Neila Gaimana był tu sposób, w jaki Alana Moore zredefiniował Potwora z bagien (Egmont, 2018-19) oraz odkurzył Miraclemana (Mucha, 2016). Zresztą autor "Sandmana" nigdy nie krył, że to właśnie twórczość słynnego rodaka skłoniła go do zajęcia się komiksem. Trudno więc o lepszy hołd. Pytanie tylko, czy udany.
Zaznaczmy od razu, że "Czarna Orchidea" przede wszystkim nie jest superbohaterską opowieścią per se. To coś na kształt poematu, zręcznie wykorzystującej motyw drogi fantasmagorycznej baśni dla dorosłych, którą kapitalnie zakotwiczono w uniwersum DC. I to właśnie zderzenie tych dwóch, na pozór odległych porządków czyni komiks czymś naprawdę wyjątkowym.
Wielki udział ma w tym oczywiście Dave McKean i jego wyrazisty, fotorealistyczny styl, sprawiający, że całość jest jeszcze bardziej odrealniona i surrealistyczna. Warto sięgnąć po "Czarną Orchideę" choćby po to, aby zobaczyć, jak krystalizowała się wizja, jaką znamy z "Azylu Arkham", który ukazał się jakiś czas później.
Oczywiście, nowatorstwo komiksu dziś już pewnie mało kogo zaskakuje, a sam Gaiman od tamtego czasu rozwinął skrzydła i jest po prostu lepszym pisarzem. Jednak mimo upływu lat i kilku scenariuszowych niedociągnięć "Czarna Orchidea" nadal robi świetne wrażenie, niepokoi, a zarazem wciąga od pierwszych kadrów.
176-stronicowy albumik ukazał się w linii DC Black Label, w formacie 170x260 mm i twardej oprawie. W pakiecie dostajemy też kilka bonusów – nieco bombastyczną przedmowę dziennikarza "The Rolling Stones" oraz wcześniej niepublikowane szkice i notatki Gaimana. Brać, nie gadać.