Conan: Wolni towarzysze – tom 4 – recenzja komiksu wyd. Egmont
Wszyscy kojarzą Conana jako bezwzględnego zabijakę-samotnika, który w pojedynkę potrafi rozprawić się z zastępami wrogów. Ale był taki czas, gdy słynny barbarzyńca stał na czele armii regularnego wojska. Jak sprawdził się w tej roli? O tym opowiada czwarty tom serii wydawanej przez Egmont.
Tak jak trzy poprzednie tomy wydane przez Egmont, "Conan: Wolni towarzysze" jest pod względem narracji doskonałą propozycją zarówno dla fanów jak i kompletnych laików, którzy postać Barbarzyńcy kojarzą z pamiętną rolą Arnolda Schwarzeneggera. A część z nich być może miała styczność z literackim pierwowzorem Roberta E. Howarda.
Szczególnie dla tych drugich "Wolni towarzysze" będą nie lada gratką, gdyż fabuła całego tomu kręci się wokół krótkiego opowiadania Howarda z 1933 r. Mowa o "Czarnym kolosie". Historii pokazującej kolejną twarz Conana, który tym razem został najemnikiem.
"Czarny kolos" to jedno z pierwszych opowiadań o przygodach Conana napisanych przez Howarda. Nota bene, już w latach 70. doczekało się wersji komiksowej (John Buscema i Alfredo Alcala, "The Savage Sword of Conan"), ale dobrze się stało, że po latach kolejni autorzy wrócili do tego tematu.
"Przyjaciele: spotkanie po latach" HBO zwiastun
"Wolni towarzysze" to kolejna pozycja obowiązkowa dla fanów walecznego Cymeryjczyka. Trup ściele się gęsto, piękne niewiasty i obrzydliwe potwory występują w ilościach hurtowych, czyli jest wszystko to, do czego przyzwyczaiła nas pulpowa geneza Conana.
Zbiorczy tom ("Conan the Cimmerian" #8–25) liczy sobie prawie 500 stron, ale ani przez chwilę nie można narzekać na nudę. Demoniczne hordy Natohka, wampiryczna Akivasha już o to zadbają, podobnie jak księżniczka Yasmela, którą łączy z Conanem nietypowa relacja.