Młodzi chcieli sobie postrzelać
Koło godziny 16:00 1 sierpnia przy placu Dąbrowskiego rozbrzmiały pierwsze wystrzały. Borowiec wspomina z melancholijnym humorem, jak to tylko jeden członek całego oddziału posiadał broń zdolną wystrzelić. Reszta po prostu była tam. Wydarzeniem na miarę inicjacji stało się dla młodego chłopaka ciśnięcie pierwszego w życiu granatu. "Zaraz potem pomyślałem - już nigdy nie będę mógł mieszkać z matką". Walki rozpoczęto przed planowaną godziną "W". W całym mieście sprawy nie przebiegały tak, jak zaplanowano. Jak pisze Borowiec: "(...) młode ręce trzymające po raz pierwszy naładowaną broń nie mogły powstrzymać się przed postrzelaniem sobie na chybił-trafił".
Mimo wielkiego zapału i porównywalnego nakładu sił młodzi powstańcy nie odnosili trwałych sukcesów. Autor nie ma wątpliwości co do przyczyny tego stanu: "Pozwalanie marnie uzbrojonym żółtodziobom na organizowanie tak groteskowych szturmów [na niemieckie czołgi - przyp. red.] trąciło bez wątpienia zbrodniczym szaleństwem". I dodaje z wisielczym humorem: "Niezależnie od tego, jak źle zaczęliśmy, nie było już odwrotu".
13 sierpnia sowiecka agencja TASS w wymijającej formie odżegnała się od zamiaru wsparcia polskiej inicjatywy zbrojnej. Do Warszawy wkroczyły oddziały Kampfgruppe, rekrutujące swych członków m.in. spośród wyciągniętych z najgorszych obozów jeńców wojennych. Zaczęła się rzeź. Autor przeplata swoje wspomnienia z boju (np. o tym, jak walcząc z lękiem wysokości czyścił dachy budynków) z opowieściami o okropieństwach popełnianych przez Niemców. Bezpardonowe mordowanie ludności cywilnej, kobiet i dzieci w roli żywych tarcz na czołgach, pacjentów szpitali. Borowiec przywołuje świadectwa kobiet, którym cudem udało się przeżyć. "Trupy leżały wszędzie" - pisze.