"Namiastka życia to dla niej nie było życie"
Opisuje pani również scenę ze cmentarza. Miejscowy mężczyzna spotyka panią przy grobie artystki i pyta, czy była pani przyjaciółką ("amiga"). W odpowiedzi słyszy: "Tak, amiga, chociaż właściwie... pan pewnie nie rozumie". Skoro jednak nie przyjaciółka, to kto?
Traktowała mnie jak kogoś w rodzaju córki. Poznałam ją zresztą w momencie, w którym zmarła moja mama - okazało się, że zupełnie nie byłam gotowa na jej śmierć. Tym, co mnie postawiło na nogi była muzyka. Wówczas pojawiła się w Polsce Cesaria, co było dla mnie jak znak. Artystka, którą podziwiałam, zgadza się na moją obecność w jej otoczeniu, rozmawia ze mną, karmi itd. Mężczyzna z Mindelo, którego pan przywołał, nie zrozumiałby, bo Cesaria była dla miejscowych sąsiadką, znajomą, matką koleżanki, itd. - to naprawdę małe środowisko. Polka, która pojawia się nagle w otoczeniu i czuje się z Evorą tak silnie związana, wydaje się jakimś dziwadłem. Dla nich nie była ona przecież wielką artystką, diwą, tylko Cize. Nie wiem zresztą, jak nazwać naszą relację - Cesaria z trudem zawiązywała przyjaźnie, zresztą towarzystwo kobiet niespecjalnie ją interesowało. Nie byłyśmy więc chyba typowymi przyjaciółkami. Z czasem nauczyłam się odczytywać jej zachowania. Początkowo myślałam, że fakt, że złości się na mnie z różnych
powodów; bo włożyłam spódnicę, która się jej nie podoba, bo włóczę się sama po mieście, bo dziwię się, że Kabowerdyjki noszą kosze z bananami na głowach, itd. dowodzi tego, że mnie nie lubi. Zrozumiałam jednak, że była to troska, z jaką podchodzi się do dziecka. I z tej rodzicielskiej relacji byłam najbardziej dumna. Znalezienie się w otoczeniu Cesarii było dla mnie jak zagranie w ulubionym filmie, wejście w jego świat.