Trwa ładowanie...

Były najemnik Putina o rebeliantach z Ukrainy. "Nie cofali się przed niczym"

Marat Gabidullin był najemnikiem z niesławnej armii Wagnera, która m.in. służy Putinowi w Ukrainie. W 2015 r. pojechał z oddziałem do Ługańska, gdzie wspomagał prorosyjskich rebeliantów. Zapamiętał ich jako "bandę barbarzyńskich analfabetów, którzy mieli dostęp do broni", bili swoje żony i pili na umór.

Marat Gabidullin to były najemnik z rosyjskiej Grupy WagneraMarat Gabidullin to były najemnik z rosyjskiej Grupy WagneraŹródło: East News, fot: STEPHANE DE SAKUTIN
d1h7g6i
d1h7g6i

Dzięki uprzejmości wyd. Znak publikujemy fragment książki Marata Gabidullina "Wagnerowiec. Spowiedź byłego dowódcy tajnej armii Putina" napisanej pod kierunkiem Veroniki Dorman oraz Kseni Bolszakowej.

Wstęp

Marat Gabidullin to nie skruszony grzesznik. Nie jest demaskatorem dręczonym wyrzutami sumienia, który pewnego dnia zdecydował się zwrócić przeciwko organizacji, do której należał, by ją pogrążyć. Nie. Marat jest żołnierzem. Jednym spośród wielu. To homo sovieticus, który nosi w sobie wszystkie schizofrenie targające duszą współczesnego Rosjanina. Dumny z tego, że był częścią sił powietrznodesantowych armii swego kraju. Dumny z tego, że walczył w Syrii przeciwko Państwu Islamskiemu jako najemnik grupy Wagnera. Co więcej, wręcz rozpiera go radość, gdy opowiada o tym, jak brał udział w operacji, która umożliwiła odbicie Palmyry z rąk islamistów.

Palmyra, fantazja wszystkich tych, którzy marzą o odległych, tysiącletnich cywilizacjach. A jednak Marat ze wstydem przyznaje, że służył w armii cienia, armii nielegalnej, znajdującej się obecnie w centrum uwagi mediów, armii Wagnera, oskarżonej o popełnianie najgorszych wykroczeń, gwałtów, tortur i morderstw na ludności cywilnej w krajach, w których przebywała. Od Ukrainy po Syrię. Od Libii do Republiki Środkowoafrykańskiej. A teraz w Mali.

Otwierając tę książkę, czytelnik nie powinien oczekiwać przyznania się do winy. Jest to historia pełna sprzeczności, które prześladują jej autora. To głęboka, prawdziwie rosyjska opowieść o pęknięciu i odkupieniu. Przygoda najemnika w służbie armii, która oficjalnie nie istnieje.

Marat postanowił ją napisać, by zaistnieć. Utrwalić fakty. Wyryć w marmurze historię własną i towarzyszy broni. Historię, która do tej pory była tuszowana przez władze jego kraju, ponieważ według Kremla nie ma czegoś takiego jak grupa Wagnera. Te siły zbrojne rozmieszczone we wszystkich czterech częściach świata, w zależności od mapy interesów rosyjskiego reżimu, były w wersji oficjalnej wymysłem krytyków tego samego reżimu. Z Zachodem na czele. Wielokrotnie indagowany w tej sprawie Władimir Putin zawsze odżegnywał się od korzystania z usług najemników w strefach konfliktów i systematycznie zaprzeczał, jakoby istniał jakikolwiek związek pomiędzy Kremlem a prywatną firmą wojskową.

d1h7g6i

Wynika to przede wszystkim z tego, że działalność najemników na terenie Rosji oficjalnie jest nielegalna, zagrożona karą do ośmiu lat pozbawienia wolności zgodnie z artykułem 348 tamtejszego kodeksu karnego. Milczenie prezydenta Rosji wiąże się ponadto z korzyściami. Wysyłanie najemników pozwala państwu zaoszczędzić na emeryturach i żołdzie, które musiałoby wypłacać żołnierzom regularnej armii. Umożliwia także ukrywanie zmarłych.

Jak wyjaśnia Marat: "Nasi generałowie zaczynali martwić się ewentualnymi ofiarami. Rodacy nie chcieli myśleć o wojnie jak o wydarzeniu, które może powodować śmierć. Należało zatem znaleźć kompromis. Jeden z takich kompromisów polegał na stworzeniu struktury równoległej: jej udziałowi w walce można było zaprzeczyć, gdy zajdzie taka potrzeba, a jednocześnie nadal pokazywać naszym współobywatelom piękny wizerunek, który podnosi na duchu i sprawia, że czują się dumni i szczęśliwi, oklaskując parady wojskowe na placu Czerwonym, zachwyceni mocą naszych sił zbrojnych".

I wreszcie – Wagner oferuje Władimirowi Putinowi "jokera". Kartę, dzięki której może praktykować on tak zwaną negację wiarygodności, polegającą na odrzuceniu wszelkiej odpowiedzialności za zbrodnie popełniane przez najemników lub nieudane operacje. Sposób na to, by powiedzieć: nie mamy z tym nic wspólnego, więc jeśli masz jakieś problemy z Wagnerem, zwróć się do tych, którym podlega! To w tym właśnie tkwi sedno tej perfidnej strategii. Grupa Wagnera nie jest bytem prawnym. To spółka widmo, za której działania nikt nie ponosi odpowiedzialności.

(…)

d1h7g6i

Dalsza część artykułu pod materiałem wideo

Paulina Smaszcz wywołuje burzę w mediach. Wytyka innym hipokryzję

Misja w Ługańsku. Lato 2015

(…)

Aż do wojny miasto rozwijało się w swoim tempie. Naznaczony bliznami po konflikcie Ługańsk nadal żył: działały hotele, centra handlowe, restauracje, kawiarnie, salony fryzjerskie, sauny; jedynie kopuła kina została zniszczona, a w jednym z bloków ziała dziura wielkości mieszkania po uderzeniu pocisku.

Dwa dni po naszym przybyciu kompania Ratnika wyjechała na linię styczności, a my zostaliśmy w bazie razem z technicznymi. Jednostkę, do której należałem, przydzielono do głównego szpitala miejskiego. Nasza obecność w tym miejscu była podyktowana prozaicznymi okolicznościami, które dobrze oddawały sytuację w samozwańczej republice: wzrosła liczba pijackich burd między członkami separatystycznych oddziałów milicji czy raczej żołnierzami armii ŁRL. Bójki często kończyły się strzałami z broni palnej, a niektórzy nigdy nie rozstawali się z bronią, nawet leżąc na szpitalnym łóżku.

d1h7g6i

Podczas wykonywania tego zadania miałem okazję poznać zwyczaje obywateli ŁRL. Lekarz dyżurny od razu uświadomił mnie, że tak naprawdę najbardziej obleganym oddziałem nie jest, jak można by sądzić z uwagi na niedużą odległość od frontu, traumatologia, lecz chirurgia twarzowo-szczękowa.

– Myślisz, że leżą tam żołnierze, którzy oberwali kulkę lub mają odłamek w szczęce? Otóż nie. W łóżkach leżą głównie kobiety, żony lub konkubiny naszych rebeliantów. Mąż wraca z frontu w złym humorze, upija się i zaczyna bić wszystko, co się rusza. Kobieta jest słabsza z natury i to na niej skupia się jego gniew.

Spędziłem trochę czasu na oddziale. Mówił prawdę. Sale były pełne kobiet z żuchwami w szynach i obandażowanymi ranami.

Żołnierze z Grupy Wagnera w Afryce WikiMedia
Żołnierze z Grupy Wagnera w AfryceŹródło: WikiMedia

Pewnego wieczoru, gdy piliśmy kawę na ganku, przysiadła się do nas młoda pielęgniarka. Zaczęła głośno wyrażać swoją nienawiść pod adresem ukropów (Ukrop – pogardliwe określenie używane przez Rosjan w odniesieniu do prokijowskich Ukraińców - dop. tłum.), których wyklinała najgorszymi obelgami. Z tego potoku słów nie potrafiłem zrozumieć, o co konkretnie obwinia ukraińskie władze. Jej monolog przypominał raczej skargę dziecka, którego pozbawiono deseru i które nie bardzo wie, kogo za to winić.

d1h7g6i

Wczesnym rankiem, po skończonym dwudziestoczterogodzinnym dyżurze, wróciła do domu, niosąc torbę wypchaną żywnością, która dzień wcześniej dotarła w ramach pomocy humanitarnej. Od trzech miesięcy personel medyczny nie otrzymywał wypłaty, tylko wynagrodzenie w naturze. Pielęgniarka nie wyglądała na szczególnie zszokowaną faktem, że pracodawcy płacili jej żywnością, którą otrzymywali nieodpłatnie. Może myślała, że to też wina tych "przeklętych ukropów"…

Jeśli chodzi o bojowników armii ŁRL, to nie mieliśmy z nimi żadnych problemów. Szybko zrozumieli, że odtąd będą nadzorowani przez najemników, i trzymali gęby na kłódkę. Nie wiedzieli, do czego jesteśmy zdolni. Oprócz krążących powszechnie pogłosek o udziale Firmy w likwidacji Mozgowoja (Aleksiej Mozgowoj – jeden z przywódców samozwańczej Ługańskiej Republiki Ludowej, szczególnie brutalny i porywczy, zamordowany w 2015 roku) mieszkańcy ŁRL pamiętali o sile uderzeniowej najemników, którzy wyrównali rachunki z prorosyjskim batalionem "Odessa", którego członkowie zmienili się w zwykłych szabrowników i pospolitych bandytów.

Rekonwalescenci wcześnie rano wychodzili na plac przed głównym wejściem do szpitala i po krótkim spacerze kierowali się do pobliskich sklepów. Zgodnie z tradycją butelką taniej, okrytej złą sławą wódki delektowały się trzy osoby. Potem obrońcy republiki kładli się na trawniku za sklepem i spokojnie spali.

d1h7g6i

W drugim miesiącu tej misji zostaliśmy wreszcie wysłani na linię styczności. Nasz pluton zakwaterowano w malowniczej wiosce na brzegu rzeki Doniec. Wołk, z pomocą swoich węszących serbskich kumpli, szybko znalazł puste lokum. Nasz zespół, targany już wewnętrznymi kłótniami, zamieszkał w domu drobnej staruszki, która uciekła przed wojną w 2014 roku, gdy szalały walki. Budynek, położony na wzgórzu od strony rzeki, był doskonale widoczny z przeciwległego brzegu. Wołk, który nie dbał o czysto wojskowe aspekty, nie wydawał się zmartwiony tym faktem. Punkt obserwacyjny leżał blisko linii frontu, co było bardzo praktyczne z punktu widzenia Serbów, nieprzyzwyczajonych do długich marszów. Inni też byli zadowoleni. Nikt nie myślał poważnie o możliwych konsekwencjach takiej lekkomyślności.

(…)

Nasz pobyt w małej, cichej i opustoszałej wiosce skończył się wypadem rozpoznawczym na terytorium wroga. Operację przeprowadzono w sposób absurdalny i po amatorsku, co tylko zwiększyło nieufność rosyjskich żołnierzy wobec Wołka i jego pobratymców. Dowódcę grupy wyróżniał nie tylko brak profesjonalizmu, ale także talent do rzucania podejrzeń o niekompetencję na innych.

d1h7g6i

W trakcie zwiadu błąkaliśmy się niezorganizowaną grupą po gęstym lesie, na skraju którego potem długo tkwiliśmy. Nikt tak naprawdę nie rozumiał celu tej misji na terytorium wroga ani roli, jaką mieliśmy w niej odegrać. Znaleźliśmy się tam, podążając za Wołkiem, który odnajdywał drogę za pomocą GPS-u w swoim smartfonie. Trudno sobie wyobrazić głupszą sytuację.

W tym samym absurdalnym duchu moje relacje z Wołkiem pogorszyły się w związku z incydentem ze śmieciami. W przeciwieństwie do większości żołnierzy, którzy opakowania po racjach żywnościowych zostawiali tam, gdzie jedli, ja swoje zakopywałem głęboko w lesie, jednocześnie maskując ślady. Główny kapuś Wołka, myślący, że idę sobie ulżyć, doniósł o moim "wybiegu" szefowi. Wołk rzucił się na mnie z zarzutem, że nie kontroluję czynności fizjologicznych, bo zbyt często się wypróżniam. Krótko mówiąc, Wołk i jego zbiry byli eksgliniarzami, którzy nie mieli pojęcia, co oznacza ukrywać swoją obecność na terytorium wroga. Ja miałem wykształcenie wojskowe i służyłem w wywiadzie, Serbowie przeciwnie – kierowali się tym, co widzieli w filmach.

(…)

wyd. Znak, 2022 Materiały prasowe
wyd. Znak, 2022Źródło: Materiały prasowe

W przeddzień naszego powrotu do Rosji zapuściłem się na rynek w Ługańsku. Chciałem sprzedać karton papierosów, który dostałem w ramach przydziału. Kupujący, miejscowy, na zakończenie długiej rozmowy towarzyszącej negocjacjom wyrzucił z siebie:

– Ta wojna! My jej nie chcieliśmy. To wy zaczęliście i wy ją kontynuujecie. Jedyną pozytywną rzeczą jest to, że na ulicach nie ma już bezdomnych. Wszyscy poszli do wojska!

Opuszczałem Ługańsk z mieszanymi uczuciami frustracji i rozczarowania. Nagle zdałem sobie sprawę z oszustwa i ułudy tej tak zwanej szlachetnej sprawy, która mówiła o obronie interesów Rosji w obliczu ingerencji wrogiej siły. Ługańska Republika Ludowa była w rzeczywistości niewielką społecznością ludzi wziętych jako zakładnicy przez bandę barbarzyńskich analfabetów, którzy mieli dostęp do broni. Ci z kolei realizowali wolę innych, nie kierujących się bynajmniej szlachetnymi pobudkami, i nie cofali się przed niczym. Na szczęście nigdy nie musiałem użyć broni podczas tej misji. Ale zacząłem mieć wątpliwości. To nie była droga, którą chciałbym iść – być prostym najemnikiem i nie myśleć o konsekwencjach swych działań. To nie dla mnie. Nie chciałem też walczyć przeciwko moim braciom. Przede wszystkim zdałem sobie sprawę, że Ukraina może mieć rację, a Rosja wcale nie jest taka święta.

Co robić? Jeśli wyślą mnie z powrotem do Donbasu, a co więcej – do walki, nie postąpię wbrew rozsądkowi i temu, co podpowiada mi sumienie. Odejdę.

Powyższe fragmenty pochodzą z książki Marata Gabidullina "Wagnerowiec. Spowiedź byłego dowódcy tajnej armii Putina", która ukazała się nakładem wyd. Znak.

Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl
d1h7g6i
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.

Wyłączono komentarze

Jako redakcja Wirtualnej Polski doceniamy zaangażowanie naszych czytelników w komentarzach. Jednak niektóre tematy wywołują komentarze wykraczające poza granice kulturalnej dyskusji. Dbając o jej jakość, zdecydowaliśmy się wyłączyć sekcję komentarzy pod tym artykułem.

Redakcja Wirtualnej Polski
d1h7g6i

Pobieranie, zwielokrotnianie, przechowywanie lub jakiekolwiek inne wykorzystywanie treści dostępnych w niniejszym serwisie - bez względu na ich charakter i sposób wyrażenia (w szczególności lecz nie wyłącznie: słowne, słowno-muzyczne, muzyczne, audiowizualne, audialne, tekstowe, graficzne i zawarte w nich dane i informacje, bazy danych i zawarte w nich dane) oraz formę (np. literackie, publicystyczne, naukowe, kartograficzne, programy komputerowe, plastyczne, fotograficzne) wymaga uprzedniej i jednoznacznej zgody Wirtualna Polska Media Spółka Akcyjna z siedzibą w Warszawie, będącej właścicielem niniejszego serwisu, bez względu na sposób ich eksploracji i wykorzystaną metodę (manualną lub zautomatyzowaną technikę, w tym z użyciem programów uczenia maszynowego lub sztucznej inteligencji). Powyższe zastrzeżenie nie dotyczy wykorzystywania jedynie w celu ułatwienia ich wyszukiwania przez wyszukiwarki internetowe oraz korzystania w ramach stosunków umownych lub dozwolonego użytku określonego przez właściwe przepisy prawa.Szczegółowa treść dotycząca niniejszego zastrzeżenia znajduje siętutaj