Dwóch sprawiedliwych z czerwonej Sodomy
160-tonowe żelastwo wzbijające się w niebo wraz z toksyczną chmurą, było swoistym zwieńczeniem dwóch dziwnych lat, w ciągu których działo się w Związku Radzieckim niemało. Zaczęło się od tego, że na XX Zjeździe KPZR okazało się, że wszystkiemu winien jest Stalin. Nie Lenin, nie bolszewicy, Tuchaczewski czy Swierdłow, a właśnie Wujaszek Soso wydający rozkazy, które wszyscy - z niesmakiem i obrzydzeniem - wykonywali. Uczestnicy tego zjazdu, jak jeden mąż zbulwersowani byli stalinowską samowolą i bezprawiem. Sprawiedliwy i łagodny Chruszczow z - nie mniej sprawiedliwym i łagodnym - Żukowem oraz popierającym ich Mikojanem, demaskowali łotra dążąc do, a jakże, sprawiedliwości.
Wiktor Suworow , autor wydanego niedawno "Upadku" , celnie napisał, że Chruszczow nieświadomie postawił komunistów na całym świecie przed dramatycznym wyborem: każdy z nich powinien był albo przyznać, że jest członkiem zorganizowanej grupy przestępczej, albo idiotą. Podejrzewam, że te dylematy są ze wszech miar aktualne i dziś. Rosyjski dysydent twierdził, że swoim przemówieniem Chruszczow zadał śmiertelny cios międzynarodówce komunistycznej i rozbił ją na drobne kawałki. Komuniści na całym świecie zostali wystrychnięci na dudka, bo nagle okazało się, że wiernie służyli krwawemu zbrodniarzowi. Obok tej konstatacji nie można było przejść obojętnie.