Batman Death Metal tom 4 – recenzja komiksu wyd. Egmont
Scott Snyder i Greg Capullo zapewnili czytelnikom "Batman Death Metal" nie lada przejażdżkę. Tom czwarty zawiera zwieńczenie tej epickiej opowieści, która spodoba się największym fanom Batmana i spółki. Choć i oni mogą momentami kręcić nosem.
Co należy wiedzieć przed finałem "Batman Death Metal"? Opis na tylnej okładce albumu skrzętnie przypomina, że plan Supermana, Batmana i Wonder Woman na pokonanie Perpetui nie powiódł się. Wielka trójca nie była w stanie osiągnąć celu nawet z pomocą Lexa Luthora, Lobo i reszty Ligi Sprawiedliwości. Jakby tego było mało, Najmroczniejszy Rycerz zdobył wystarczającą ilość energii antykryzysu, aby przekształcić wszystko, co istnieje, w Multiwersum, Które się Śmieje. W tej sytuacji bohaterowie nie mają wielkiego pola manewru: jeśli chcą uniknąć zagłady, muszą przywrócić wszystkie wersje przeszłości, jakie istniały.
Jeżeli taki opis wydarzeń brzmi szalenie i zawile, to znak, że nie czytaliście wcześniejszych albumów "Batman Metal"/"Batman Death Metal". Epickich wydarzeń w świecie DC, które w ostatnich latach odcisnęły swoje piętno na kształcie komiksowego multiwersum.
Scott Snyder (scenarzysta) dosłownie odleciał, wymyślając kolejne przygody dla znanych superherosów, więc fani "przyziemnych" perypetii z detektywistyczną robotą Mrocznego Rycerza nie mają tu czego szukać. "Batman Death Metal" to epicka seria wypełniona po brzegi postaciami i wydarzeniami nie z tej ziemi, która od początku miała ambicję, by odmienić charakter całego multiwersum.
SAGA METAL
Czy Snyder dopiął swego? Tego dowiecie się z widowiskowego finału, który powinien przypaść do gustu fanom "Batman Death Metal". Aczkolwiek trzeba podkreślić, że wybujała wyobraźnia scenarzysty i mnożenie przez niego wątków okazało się mieczem obosiecznym. Na wiele kwestii trzeba patrzeć z przymrużeniem oka, niektóre wydarzenia zwyczajnie się "nie kleją" i pamiętając dobrze poprzednie albumy, można odnieść wrażenie, że Snyder miejscami zapędził się w ślepą uliczkę.
W swojej kategorii – epickiego eventu na kosmiczną skalę - "Batman Death Metal" sprawdza się bardzo dobrze. Niestety nie da się ukryć, że Snyder popada tu w bełkot i mnoży absurdalne wątki. Ostateczna ocena zależy w dużej mierze od poziomu tolerancji na "kosmiczne" przygody Batmana. Jeżeli odbiliście się od "Batman Metal" i wolicie biegać po mrocznych uliczkach Gotham, uciekajcie, gdzie pieprz rośnie. Finał, jak i cała seria "Batman Death Metal", to rzecz dla czytelnika oczekującego fajerwerków, świeżych - choć niekoniecznie spójnych i przekonujących - pomysłów, które obiecują wielkie zmiany w całym multiwersum.
Scotcie Snyderze i Gregu Capullo - dzięki za tę przejażdżkę, ale gdybym mógł, wysiadłbym dużo wcześniej.