Dla dobra ojczyzny
Wraz z uruchomieniem reaktorów jesienią 1944 roku władze DuPont zaczęły się martwić o skutki ewentualnej eksplozji. Brano bowiem pod uwagę, że radiacja odcisnęłaby piętno na pracownikach kompleku Hanford i mieszkańcach Richland. Kierownictwo poprosiło generała Grovesa "o zgodę na poinformowanie pracowników o zagrożeniach radiacyjnych i przeprowadzenie ćwiczeń z ewakuacji. Grovesowi bardziej jednak leżały na sercu tajemnica państwowa i potencjalna utrata pracowników. Odpowiedział, że gdyby ludzie zatrudnieni dorywczo dowiedzieli się o zagrożeniach, mogliby rzucić pracę."
Wojskowy nie miał skrupułów i powiedział wprost, że interes Stanów Zjednoczonych jest o wiele ważniejszy od dobra jednostek wchodzących w skład niewielkiej społeczności. Według oficjalnych komunikatów "zagrożenia panujące w zakładach nuklearnych były nie większe niż w przemyśle chemicznym." Ryzyko, owszem, istniało, ale uważano je za "współmierne do ogromnej wagi projektu Manhattan". Warto dodać, że po wojnie Groves przekonywał w podobnym tonie, że "śmierć ponad dwustu tysięcy japońskich cywilów w Hiroszimie i Nagasaki uratowała życie Amerykanom".