Tysiące listów, a liczył się jeden
Lindgren pozostawiła po sobie bogatą spuściznę, na którą składają się nie tylko książki czy artykuły, ale i listy. Choć chorowała, a jej wzrok stale się pogarszał, nie zrezygnowała z czegoś, co, jako pisarka stawiana na piedestale i określana mianem autorytetu, uważała za swój obowiązek - cierpliwie, z mniejszym lub większym poślizgiem, odpisywała na tysiące listów, jakie wysyłali jej czytelnicy. Ta "korespondencja" kończyła się zazwyczaj na jednym miłym, uprzejmym i mało osobistym liściku. Zazwyczaj, bo w całej stercie makulatury znalazła się kartka, która na dłużej przykuła uwagę Lindgren .
"Nie odpowiadaj, jeśli nie chcesz, oczywiście - napisała jej czytelniczka. - Zdaje mi się, że widziałam cię raz w TV, kiedy powiedziałaś, że przecież trzeba odpowiedzieć, jeśli jakieś dziecko zadało sobie trud, żeby napisać. Ale to nie był trud, tylko coś fajnego".
Dwunastoletniej Sarze odpisała dopiero po pięciu tygodniach; potem, czego zazwyczaj nie robiła, dała się wciągnąć w wymianę listów, orientując się, że ta utrwalona na papierze rozmowa z zakompleksioną, niepewną siebie dziewczyną, "możliwe, że trochę psychicznie uszkodzoną", jest im obu niezwykle potrzebna. Pisały do siebie, z przerwami, przez trzydzieści lat.