Trwa ładowanie...

Anna Bikont dotarła do żydowskich dzieci uratowanych przez polskie rodziny. Koniec wojny był dla nich początkiem kolejnej traumy

"Cena. W poszukiwaniu żydowskich dzieci po wojnie" jest zapisem kilkuletniego reporterskiego śledztwa Anny Bikont. Tytułowi bohaterowie, przygarnięci w czasie Zagłady przez Polaków, musieli stać się, często wbrew sobie, na powrót Żydami. Zdarzało się, że dzieci były uprowadzane przez syjonistów i wywożone do Palestyny. Nierzadko zwyczajnie nimi handlowano. "Czy jestem owieczką, którą się sprzedaje?" - pytało jedno z dzieci, słuchając, jak jego polska rodzina i przedstawiciel żydowskiej organizacji dobijają targu.

Zdjęcie z książki "Cena. W poszukiwaniu żydowskich dzieci po wojnie" Anny BikontZdjęcie z książki "Cena. W poszukiwaniu żydowskich dzieci po wojnie" Anny BikontŹródło: Wydawnictwo Czarne
drivgi1
drivgi1

Bohaterka jednej z książek Anny Bikont o uratowanych z Holocaustu nie mogła wybaczyć rodzicom, że ją oddali.

"Byłam gotowa umrzeć z nimi. Dlaczego oni nie byli gotowi umrzeć ze mną?" - pytała, choć przecież, gdyby nie decyzja rodziców o oddaniu ukochanego dziecka zaufanym osobom, ta dziewczynka podzieliłaby los miliona innych żydowskich dzieci z okupowanych terenów.

- Rozdzielenie z rodzicami było najgorszą traumą - przyznaje Anna Bikont.

Dalsza część artykułu pod materiałem wideo

Białystok. "Zielona granica" Holland. Reakcje ludzi po wyjściu z kina

Dramatycznych pożegnań, konieczności przyjęcia nowej tożsamości i wymazania z pamięci przeszłości nierzadko było więcej.

drivgi1

"Od maja 1947 r. do sierpnia 1948 r. Lejb Majzels, pracownik Centralnego Komitetu Żydów w Polsce, wyjeżdża w teren 28 razy w poszukiwaniu 52 dzieci, które przeżyły Zagładę i pozostają pod opieką Polaków. Każdy wyjazd skrupulatnie odnotowuje: o której wyjechał, o której dotarł, czy znalazł dziecko i za ile naród żydowski może je wykupić. Bo życie każdego żydowskiego dziecka ma cenę" - tak zaczyna się opis książki, która relacjonuje podróż śladami Majzelsa, jaką 70 lat później odbyła Anna Bikont, wybitna polska reportażystka. Chciała ustalić, co stało się z dziećmi, które przeżyły wojnę dzięki pomocy polskich rodzin.

Miała nadzieję, że w ramach "reporterskiego śledztwa" uda się jej dotrzeć do dziesięciorga dzieci. Rzeczywistość przerosła oczekiwania, odnalazła ślady trzydzieściorga. Pytała o wojenne losy, okoliczności, które przesądziły o tym, że udało im się przeżyć, choć tylu innym się nie udało, o nową tożsamość, która była przepustką do przeżycia i konieczności wyzbycia się tej tożsamości już po zakończeniu wojny. Pojawiły się trudne pytania o to, co czuje dziecko, które dowiaduje się, że jest Żydem, którego być może wcześniej nienawidziło i że dorośli, których uważało za rodziców, są obcymi ludźmi gotowymi odsprzedać dziecko za dolary. Rezultatem wieloletniej pracy jest 500-stronicowa "Cena. W poszukiwaniu żydowskich dzieci po wojnie" (Wydawnictwo Czarne).

Ile kosztuje ludzkie życie?

Na terenach Polski, okupowanych przez Niemców, przeżyło nie więcej niż pięć tys. żydowskich dzieci.

drivgi1

- Starsze dzieci miały szansę przeżyć w obozach pracy. Już 11 i 12-latki deklarowały, że mają 16 lat i jeśli były w stanie znieść katorżniczą pracę, mogło im się udać dotrwać do końca wojny. Niektóre dzieci udawały polskie sieroty, włóczyły się po wsiach i najmowały do pracy. Rodziny, którym udało się przejść na aryjską stronę, rzadko ukrywały się razem, dzieci były przekazywane innym osobom na przechowanie. Gdy pojawiało się ryzyko, że ktoś niepowołany mógł podejrzewać, że w domu jego sąsiadów znajduje się żydowskie dziecko, trzeba było szukać nowego bezpiecznego adresu - opowiada Anna Bikont.

Pytam ją, który z tych sposobów dawał największą szansę na przeżycie. Mówi, że nie da się jednoznacznie powiedzieć, bo nie znamy wszystkich okoliczności, w których ginęły dzieci.

Nierzadko ratunek działał tylko do pewnego momentu. Gdy ginęli rodzice i opiekunowie przestawali dostawać pieniądze na utrzymanie, stawali przed dylematem: ratować obce dziecko i odejmować od ust swoim dzieciom czy jednak odprowadzić dziecko na policję na pewną śmierć?

- W ratowaniu dzieci jakiś udział mają klasztory. Dzieci zostawiano pod bramą z karteczką informująca, że jest to dziecko służącej, która nie może go zatrzymać. Często znajdowało się tam zapewnienie, że dziecko jest ochrzczone - dodaje Anna Bikont.

drivgi1

Przywołuje Dom Małego Dziecka im. ks. G.P. Boduena, najstarszy w Polsce zakład opiekuńczy dla porzuconych dzieci. Każdego miesiąca do domu sprowadzano około ośmiorga dzieci z getta warszawskiego, na tym jednak nie koniec.

"Niektóre dzieci jeszcze przed zamknięciem getta przyprowadzone zostały przez samych rodziców. Wiele przez polskich opiekunów, którzy w strachu przed karą za pomoc Żydom, oddawali dzieci powierzone im wcześniej przez rodziców. Inne były po prostu podrzucane, jeszcze inne przyprowadzane przez działaczy podziemia lub pracowników Wydziału Opieki, którzy wiedzieli, że w Domu dzieci te znajdą schronienie" - napisano na stronie internetowej zbierającej świadectwa Sprawiedliwych Wśród Narodów Świata.

Anna Bikont przypomina, że część dzieci trafiło do adopcji.

drivgi1

- Przed wojną trudno było adoptować dziecko. Rodzice musieli wykazać odpowiedni stan posiadania. Wojna dała szansę ludziom, którzy wcześniej odbijali się od drzwi domów dziecka - mówi.

Wielu nie wiedziało, że adoptowali żydowskie dziecko.

Co zrobić z tymi, którzy przeżyli?

Tytułową cenę można rozumieć różnorako. Po pierwsze cena, jaką przez resztę życia płaciły żydowskie dzieci za doświadczenia wojenne. To też wartość rynkowa, jaką miały te dzieci i to w co najmniej dwóch momentach: najpierw, gdy polscy opiekunowie oczekiwali zapłaty za przechowanie dziecka, a później za oddanie dziecka organizacji żydowskiej.

Społeczne życie żydowskie zaczęło się odradzać zaraz po tym, jak kolejne miejscowości były wyzwalane. Już jesienią 1944 r. w Lublinie działają partie syjonistyczne, religijne, niereligijne, jedne bardziej lewicowe, drugie prawicowe. Silny mandat miał powołany do życia już w 1944 r. Centralny Komitet Żydów Polskich (CKŻP), który miał za zadanie reprezentować ocalałych z Zagłady i koordynować pomoc. Do Komitetu trafiały listy od rozdzielonych przez wojnę rodzin. Ci, którzy przed 1939 r. zdążyli uciec za granicę, mieli nadzieję nawiązania kontaktu z pojedynczymi członkami rodzin, którzy mogli przeżyć.

drivgi1

- CKŻP początkowo stał na stanowisku, że jeśli dziecko jest u polskiej rodziny, to nie ma co go zabierać. I bez tego było dużo pracy. Inaczej uważały organizacje syjonistyczne. Podkreślały, że każde dziecko jest bezcenne i dzięki nim można będzie odbudować naród żydowski. Nie dopuszczały myśli, że dzieci te mogłyby pozostać z polskimi rodzinami. Syjoniści pytali, czy żydowscy rodzice chcieliby, aby ich jedyne ocalałe dziecko krzyczało razem z polskimi chłopcami: "Zabić Żydów" i "Żydzi to tyfus". Syjoniści jeździli po wioskach i wyszukiwali żydowskie dzieci. Wykupywali je, ale potrafili także porwać z ulicy - mówi Anna Bikont.

Trzeba pamiętać, że syjoniści i CKŻP forsowali przeciwstawne modele funkcjonowania Żydów. Komitet był zdania, że mogą mieszkać w Polsce, zaś syjoniści wzywali do budowania żydowskiego państwa w Palestynie.

Mnogość organizacji żydowskich w sytuacji, gdy było tak niewielu Żydów, może zaskakiwać. Do tego nie współpracowały, a wręcz utrudniały sobie działania. Widząc agresywne działania syjonistów, CKŻP musiał również zacząć poszukiwania dzieci, tym bardziej że prosiły o to rodziny.

W takiej atmosferze w 1947 r. Lejb Majzels zabrał najpotrzebniejsze rzeczy i ruszył przed siebie. Jego zadaniem było wyszukanie żydowskich dzieci i ustalenie z opiekunami, za jaką cenę gotowi są je oddać.

drivgi1

Lejb Majzels i jego delegacje

Majzels nie był typem aktywisty. Wojnę przeżył w Związku Radzieckim. Starał się w CKŻP o pracę urzędnika, ale zaproponowano mu zupełnie inne zadanie. Z wyjazdów pisał sprawozdania, nie klasyczny dziennik, ale raczej zapiski służące rozliczeniu delegacji.

- Nawet po tych skrótowych relacjach mogłam się zorientować, że nie jest typem psychologa, który umie rozmawiać z ludźmi, a prowadził przecież bardzo trudne rozmowy. Przez długi czas zastanawiałam się, dlaczego właśnie jego wybrano do tej pracy. Zrozumiałam, gdy w IPN dostałam jego wniosek o paszport na wyjazd do Izraela. Było dołączone zdjęcie: pan wyglądający na typowego polskiego urzędnika, a jeszcze był opis, że oczy ma niebieskie, blondyn. Uderzyło mnie, że 2-3 lata po wojnie liczyło się cały czas to, co w czasie okupacji: dobry wygląd. Myślę, że nie jeździł po Polsce na prawdziwych papierach, z jego nazwiskiem byłoby to zbyt niebezpieczne, ale jego wygląd zwiększał szanse, że ktoś mu w ogóle otworzy drzwi, porozmawia - mówi Anna Bikont.

Majzels przyjmowany był różnie. Grożono mu pobiciem, zamykano drzwi przed nosem. Jego przybycie zapowiadało czasem dramat dla całej rodziny, gdy rodzice dopiero wtedy dowiadywali się, że adoptowane przez nich dziecko to żydowskie dziecko, do którego nie mają prawa, a dzieci musiały pogodzić się z faktem o swoim pochodzeniu.

- Żydzi dzieciom kojarzyli się ze śmiercią, z niebezpieczeństwem. Młodsze dzieci mogły nie wiedzieć, że ludzie, z którymi mieszkają, nie są ich prawdziwą rodziną. Starsze mogły pamiętać, ale tak silnie uczono je nowej tożsamości, że mogły zapomnieć swoich prawdziwych rodziców. Kochały swoich opiekunów, nawet jeśli nie byli dla nich dobrzy, bo dzieci mają tak ukształtowaną psychikę, że chcą być z rodzicami. Tymczasem wyobraźmy sobie sytuację: jedna izba, dziecko przysłuchuje się rozmowie, w której osoby, które uważał za rodziców, negocjują cenę za oddanie go. To były czasy, kiedy średnio liczono się z uczuciami dzieci. W książce przytaczam reakcję dziecka, które słuchając dobijanego targu, zapytało: "Czy jestem owieczką, którą się sprzedaje?". Przejście ze świata polskiego, który wydawał im się bezpieczny, do żydowskiego, było bardzo traumatycznym przeżyciem - opowiada Anna Bikont.

Cenę za dziecko proponowali polscy opiekunowie. Gdy była wygórowana, Majzels próbował ją zbić. Pieniądze na wykup z reguły pochodziły z zagranicy, żydowskie gazety publikowały apele o zebranie środków na "przywrócenie dziecka na żydowskie łono", często towarzyszyły im zdjęcia dzieci. Niekiedy opiekunowie nie chcieli pieniędzy i wtedy Majzels nalegał, by przyjęli coś w ramach zadośćuczynienia za sprawowanie opieki.

Bywało, że sprawy o wydanie dziecka trafiały do sądu. W niektórych wypadkach, kierując się dobrem dziecka, decydował on o pozostawieniu go z opiekunami. Sytuacja komplikowała się, gdy z jednej strony byli nowi rodzice, zapewniający o swoim oddaniu wobec dziecka, a z drugiej krewni, którzy nalegali na jego oddanie. Czyje uczucia mają pierwszeństwo, którą wartość należy w pierwszej kolejności chronić?

Chleb pod poduszką

Odebrane w ten sposób dzieci z reguły trafiały do żydowskich domów dziecka. Nie do rodziny w USA czy Wielkiej Brytanii, która nalegała na ich odebranie od polskich opiekunów, bo jak tłumaczy Anna Bikont, rzadko kiedy miały one warunki finansowe, by przyjąć dziecko. Do domów dziecka trafiały także dzieci, których rodzice cudem przeżyli.

- Dzieci były straumatyzowane, nie umiały się odnaleźć w świecie. Domy dziecka, niezależnie od tego, czy prowadzone były przez CKŻP, organizacje syjonistyczne czy inny podmiot, miały tę cudowną właściwość, że umiały sobie z dziećmi poradzić. Zresztą we wspólnocie innych dzieci z podobnymi przeżyciami dzieci szybciej dochodziły do siebie - wyjaśnia.

Niezależnie od dobrych intencji wychowawców, przejście do domu dziecka było kolejną traumą. Nowe miejsce, nowi ludzie, nowe zasady. Dzieci przechodziły żałobę po utraconej tożsamości, niektóre nie dopuszczały do siebie myśli, że są Żydami. Te, które jako kilkulatki uczone były pacierza, pamiętały, że krzyżyk na szyi to jedyna szansa na przeżycie i nie chciały się wyrzec wiary. Opiekunowie podchodzili do tego z reguły ze zrozumieniem, niezależnie czy dom dziecka był prowadzony przez religijnych Żydów, czy przez ludzi bliskich lewicy. Dzieci uczyły się tam nawiązywać kontakty, budować relacje. Po kilku latach chowania się na strychu czy w stodole dzieci miały nie tylko krzywicę, niedożywienie, stany lękowe czy depresyjne, ale też bały się wszystkiego, co czyhało za progiem. Mądrzy wychowawcy wiedzieli, że nie wolno karać dzieci za to, że chowają chleb. Świadomość, że trzymają jedzenie w tylko im znanym miejscu, dawała poczucie bezpieczeństwa.

Co dalej działo się z dziećmi?

- W CKŻP panowało przekonanie, że Żydzi mogą budować życie w Polsce, więc nie były to ośrodki przejściowe przygotowujące do wyjazdu do Palestyny. Inna sprawa, że niektórzy opiekunowie byli syjonistami i potajemnie wywozili dzieci. Znamienny jest przykład domu dziecka w Rabce. Po tym, jak został ostrzelany przez miejscowych, wychowawczyni wywiozła dzieci do Palestyny pomimo sprzeciwu Komitetu. W domach syjonistycznych od razu stawiano sobie za cel podreperowanie zdrowia dzieci i wywiezienie ich do Palestyny. Tam pojedyncze dzieci trafiały do rodzin adopcyjnych, ale większość znalazła się w kibucach, oddzielnie dorośli, oddzielnie dzieci. W Izraelu było im ciężej niż w żydowskich domach dziecka w Polsce, bo było mniej zrozumienia dla ich przeszłości - mówi Anna Bikont.

Powojennym losom ocalałych z Holocaustu dziewczyn Anna Bikont poświęciła książkę "Nigdy nie byłaś Żydówką", która wyszła nakładem Wydawnictwa Czarne w 2023 r. Wszystkie sześć bohaterek straciło w czasie wojny całą rodzinę. Ich życie potoczyło się różnymi ścieżkami, cztery z nich po wojnie wyjechały z Polski, ale wojna naznaczyła je na zawsze i nie pozwoliła zaznać spokoju.

Anna Bikont, autorka książki "Cena. W poszukiwaniu żydowskich dzieci po wojnie" Agencja Gazeta
Anna Bikont, autorka książki "Cena. W poszukiwaniu żydowskich dzieci po wojnie"Źródło: Agencja Gazeta

W najnowszym odcinku podcastu "Clickbait" znęcamy się nad serialem "Forst" z Borysem Szycem, omawiamy ostatni film Nicolasa Cage'a, a także pochylamy się nad "The Curse" czyli najbardziej niezręczną produkcją ostatnich lat. Możecie nas słuchać na Spotify, Apple Podcasts, YouTube oraz w AudioteceOpen FM.

Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl
drivgi1
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.

Wyłączono komentarze

Jako redakcja Wirtualnej Polski doceniamy zaangażowanie naszych czytelników w komentarzach. Jednak niektóre tematy wywołują komentarze wykraczające poza granice kulturalnej dyskusji. Dbając o jej jakość, zdecydowaliśmy się wyłączyć sekcję komentarzy pod tym artykułem.

Redakcja Wirtualnej Polski
drivgi1

Pobieranie, zwielokrotnianie, przechowywanie lub jakiekolwiek inne wykorzystywanie treści dostępnych w niniejszym serwisie - bez względu na ich charakter i sposób wyrażenia (w szczególności lecz nie wyłącznie: słowne, słowno-muzyczne, muzyczne, audiowizualne, audialne, tekstowe, graficzne i zawarte w nich dane i informacje, bazy danych i zawarte w nich dane) oraz formę (np. literackie, publicystyczne, naukowe, kartograficzne, programy komputerowe, plastyczne, fotograficzne) wymaga uprzedniej i jednoznacznej zgody Wirtualna Polska Media Spółka Akcyjna z siedzibą w Warszawie, będącej właścicielem niniejszego serwisu, bez względu na sposób ich eksploracji i wykorzystaną metodę (manualną lub zautomatyzowaną technikę, w tym z użyciem programów uczenia maszynowego lub sztucznej inteligencji). Powyższe zastrzeżenie nie dotyczy wykorzystywania jedynie w celu ułatwienia ich wyszukiwania przez wyszukiwarki internetowe oraz korzystania w ramach stosunków umownych lub dozwolonego użytku określonego przez właściwe przepisy prawa.Szczegółowa treść dotycząca niniejszego zastrzeżenia znajduje siętutaj