''Przyjazny rasizm''
W 2010 roku przed podróżą do Zimbabwe autor był ostrzegany przez znajomych, żeby nie jechał tam jako dziennikarz. "Nie dostaniesz akredytacji" i "skończysz jako deportowany albo w areszcie" - słyszał na każdym kroku. Pojechał więc jako turysta i ku jego zdziwieniu, Zimbabwe zupełnie nie odzwierciedlało wizji kreślonej przez znajomych. "Przyjaźnie nastawiony urzędnik imigracyjny wbija mi wizę za trzydzieści dolarów, nie zadaje żadnych pytań, życzy miłego pobytu."
Harare, stolica Zimbabwe jawi się jako energiczne, tętniące życiem miasto pełne hoteli, sklepów, zadbanych parków i skwerów. W Harare nie ma slumsów ani znanych z RPA gett (town ships) dla czarnych, które powstawały w czasach apartheidu. Lokalny dziennikarz tłumaczył reporterowi z Polski, że rdzenni obywatele Zimbabwe nie mieli takich problemów jak czarni z RPA. Zamiast apartheidu funkcjonował "przyjazny rasizm", który polegał na tym, że "czarny czasem dostał w mordę od białego, czasem musiał drałować kilka kilometrów, żeby przypadkiem nie przejść po terenie należącego do białego, co było zakazane, ale to były wyjątki. Nie odczuwaliśmy takiej pogardy ze strony białych jak w RPA" - tłumaczył z uśmiechem lokalny dziennikarz.