Bogusława Schubert szóstą nominowaną do nagrody Alchemika
Bogusława Schubert, nominowana do Nagrody Alchemika, porzuciła gorzki teatr dla… konfitur. Poniżej prezentujemy jej sylwetkę widzianą oczami dziennikarki i reporterki, Marii Wiernikowskiej. Zagłosuj na najbardziej inspirującą kandydaturę na www.nagrodaalchemika.pl i wygrywaj wyjątkowe nagrody. Pomóż nam wybrać Alchemika spośród szóstki inspirujących osób.
*Bogusława Schubert, nominowana do Nagrody Alchemika, porzuciła gorzki teatr dla… konfitur. Poniżej prezentujemy jej sylwetkę widzianą oczami dziennikarki i reporterki, Marii Wiernikowskiej. Zagłosuj na najbardziej inspirującą kandydaturę na www.nagrodaalchemika.pl i wygrywaj wyjątkowe nagrody. Pomóż nam wybrać Alchemika spośród szóstki inspirujących osób. *
Musi istnieć jakiś język, który obywa się bez słów.
CYTRYNOWA KRÓLOWA
– Stąpałam po czerwonym dywanie w Wenecji, a teraz patrz: stoję na straganie. Ale nikt nie wyrzuci mnie z pracy! Zawsze tak było: wielkie role z wielkimi reżyserami, a kiedy indziej nic.
Bogusława Schubert, zwana dalej Bogusią, dawniej aktorka, obecnie królowa, jeszcze nie powiedziała ostatniego słowa. A może nawet jej następna rola będzie milcząca.
– Całą noc myślałam nad pani prośbą i… nic – mówi na dzień dobry, kiedy spotykamy się po raz pierwszy. Poprosiłam przez telefon, żeby przygotowała kawałek jakiegoś tekstu, który mówiła na scenie.
– Zapomniałam wszystko. Wytarłam. Biała kartka. Za dużo już tych słów było. Fajnie jest nic nie mówić, albo mówić malutko.
Jak lekarz w „Rewizorze” – w paryskiej inscenizacji pojawia się bez słowa nawet wtedy, gdy Gogol już o nim zapomniał. Albo Klitajmestra w operze według pomysłu Warlikowskiego.
Zapadły jej w pamięć role nieme albo te, gdy zwracała się nie do widowni tak w ogóle, lecz do pojedynczego człowieka.
To Vitez nauczył ją mówić widzowi prosto w oczy. Legendarny francuski reżyser obsadził ją w „Grobie dla 500 tysięcy żołnierzy”. Książka Pierre’a Guyotat o francuskiej wojnie w Algierii była w latach 60. zakazana, a jeszcze w 81., gdy grali ją w Teatrze Narodowym Chaillot, narodowe tabu było wciąż tak drażliwe, że między aktorami a pierwszym rzędem stali antyterroryści. Drewniany pomost, wychodzący daleko w głąb widowni, kończył się stromymi schodkami, wiodącymi pod podłogę – na wypadek, gdyby w sali wybuchła bójka i aktorzy musieli się nagle ewakuować.
Francuski teatr nie był grzeczny i za to go kochała. „Na pewno spała z Vitezem” – kiwały głowami ze zrozumieniem polskie koleżanki. Bo nagle Schubert po 17 latach wróciła do kraju.
Kiedy później na castingach opowiadała o swoich rolach we Francji, czuła po minach, jakby jej mówili:
– Phi, to wracaj do tego swojego Teatru Chaillot, do swojej Małgorzaty w „Fauście”!
A myślała, że tu jest jej miejsce, choć ze Szkoły Teatralnej na Miodowej wyleciała po roku z diagnozą: „brak zdolności aktorskich”. Ale to było dawno temu. Przyjął ją potem do Teatru Żydowskiego Szymon Szurmiej i wkrótce jako jedyna gojka grała w jidysz. Na egzamin wstępny do paryskiego Conservatoire d’Art Dramatique też wykuła kilka tekstów jak pacierz, a na pytania skonsternowanej komisji odpowiadała tylko wdzięcznym:
– Pardon? – bo nie rozumiała, co do niej mówią.
Może tym ujęła profesorów, którzy potem głosowali, by mogła zostać na uczelni, choć nie miała francuskich papierów? Może dlatego, gdy dziś ma sobie przypomnieć swoją ulubioną rolę, rzuca bez wahania:
– „J’aime ce pays!”.
To jedno jedyne zdanie, „Kocham ten kraj”, umiał powiedzieć po francusku główny bohater, czarnoskóry uciekinier z Nigerii, aresztowany na lotnisku i zamknięty w ośrodku deportacyjnym. Tam spotka go Bogusia/Janina, sprzątaczka z Polski, tam zatli się miłość między 27-letnim chłopakiem a kobietą dwa razy od niego starszą. Kiedy Benji ucieknie z aresztu, przyjdzie się schronić właśnie u niej.
Gdy układali wspólny język, doszli do słowa „raj”.
– Co to jest raj? – zapytał ją.
– Raj to jest jak ci płacą ZUS.
– A ty Bogusia masz ZUS? – wtrącam. Śmiech. Od kilku lat mogłaby być już na emeryturze, ale chyba nie przyszło jej to do głowy.
– Jestem poza systemem, tworzę niszę. Cytrynowe Królowe robią niszowe konfitury – tak o nas piszą! I to jest właśnie sposób na niszczenie systemu – kolejne nisze jak w ulu będą wypełniać przestrzeń i system musi się kurczyć.
(img|604406|center)
Sztukę J’aime ce pays w Teatrze du Rond Point przy Polach Elizejskich wystawiła metyska, grało czterech czarnych Afrykańczyków, jeden Marokańczyk, jeden karzeł, jeden Niemiec. I Polka Bogusia, którą znaleźli w Warszawie.
Kiedyś w Polsce też grała z liliputami, przypomina sobie. Ale to nie był teatr o wykluczeniu i dyskryminacji, tylko cyrk dla zabawy. Dokładnie teatro-cyrk objazdowy. Cyganka Aza w „Chacie za wsią” miała żywe zwierzęta, a lilipuci robili za krasnoludki w „Sierotce Marysi”… Potem wszyscy razem zwijali namiot i ruszali dalej w trasę barakowozami.
Po latach Bogusława Schubert wróciła do Polski grać sztuki ważne i aktualne. Przywiózł ją z Paryża Żeńka Priwieziencew, którego już wcześniej polscy księża w kilku miastach nie chcieli wpuścić na scenę z jego „Prostytutkami”. Tym razem postanowił obśmiać młody polski kapitalizm z katolicką pruderią w tle. Ale przecież w tym kraju świętości się nie szarga.
Sztuka „Polak Polakowi Ruskiem” o młodych biznesmenach, którzy otworzyli hurtownię prezerwatyw, nie spodobała się krytykom ani publiczności. Wszyscy się obrazili. Bogusia krótko cieszyła się kreacją Salmonelli, która w przerywnikach, jako żywa reklama podpasek ze skrzydełkami, wkraczała na scenę w płetwach na nogach.
Więc, o paradoksie, aktorka sama rzuciła się w biznes. Wtedy, na początku lat 90., kto żyw robił interesy, więc i ona dała się wkręcić zaradnej siostrze, absolwentce pożądanego za komuny wydziału „handel zagraniczny”. Przygodę tę, która trwa do dziś, można zatytułować najkrócej: „Wielkie bankructwo”.
Próbowały wprowadzić na polski rynek maszynę do produkcji pelletu – ekologicznego groszku do pieców. Ale biznesowi partnerzy zniknęli.
Zaczęły produkować opakowania papierowe do sklepów spożywczych, rozpowszechnione w zachodnich supermarketach. Wystawiały na targach najróżniejsze papierowe zwoje. Nadruki reklamowe robiły we Francji, bo u nas farba spływała, zainwestowały pożyczone pieniądze, ale jako mała firma dały się zjeść rekinom. Dziś w polskich sklepach królują plastikowe woreczki.
Bogusia tymczasem zagrała w filmie Agnieszki Holland, w teatrze u Krystyny Jandy, jakiś „szósty ogonek” w telewizyjnym serialu „Ojciec Mateusz”.
Oddały kredyt za dom, ale dalej pożyczały pod hipotekę. Sprzedały działkę za domem, żeby oddać długi, ale spóźniły się z podatkiem. Aż któregoś dnia zostało im w kieszeni 50 groszy.
Nie grała już w teatrze. Jej ostatni spektakl to „Lament”, wystawiany na Placu Konstytucji obok Teatru Polonia Krystyny Jandy. Szło dobrze aż do dnia, kiedy na stacyjce WKD Brzózki poczuła, że nie powie już ani słowa. Zadzwoniła, przeprosiła i nigdy więcej do teatru nie pojechała.
Grała babcię. Tak jak lubi: prosto w oczy widzom. Dosłownie. Bo nie dzieliła ich scena ani teatralne światła. Stojąc na niziutkim podeście na chodniku wzrokiem szukała oczu przechodniów. Oczy najczęściej uciekały, gdy mówiła, że największa radość w jej życiu to zagrać w totolotka. W zgiełku tramwajów i zaduchu spalin musiała walczyć o widza, który zechciałby wysłuchać lamentu osoby takiej samej jak on: zwykłej, zabieganej, zatroskanej. Stłamszonej. W końcu zorientowała się, że zwykle mówi do kobiet, często tych samych, które zatrzymują się z siatkami o tej samej porze. Zdumione, bo nigdy im do głowy nie przyszło, żeby pójść do teatru.
Tamtego dnia poczuła, że nie ma już siły dźwigać tej nieszczęsnej postaci. Że nie może po raz kolejny opowiadać o jej gównianym życiu i takiej samej śmierci – bo w końcu przychodzi do niej jakiś narkoman, by ją zarżnąć za parę groszy. Odmawia.
– Ile można?! – wybucha Bogusia. – Nie chcę więcej miernoty ani czerni! To nie są moje słowa, ani moje życie, ani moja misja. Ja chcę mówić, jaki człowiek jest… piękny.
Głos starej aktorzycy załamuje się, oczy czerwienieją, tak wzrusza moment, kiedy znajdziesz TO słowo. Ale zaraz wróci ze swadą i autoironią do opowieści o ich wielkiej przygodzie. Na czym to…? Aha, ostatnie 50 groszy.
I wtedy zaczęły się cytryny. „Dwie kobieciny w wieku la-la-la…” („la-la-la” to ulubione słowo Bogusi) wzięły z domu parę słoiczków dżemu własnej roboty, sernik i stanęły na bazarze w Milanówku. Sernik skwaśniał, ale dżem się sprzedał. Zarobiły na następne owoce i cukier. Poczuły się jak królowe. Na allegro kupiły dwie zabawkowe korony i w tych koronach stanęły tydzień później przy swoim straganie ze skrzynek po jarzynach. Potem ruszyły na snobistyczne targi śniadaniowe do Warszawy, i dalej w Polskę, głównie mazowiecką. Rok później o cytrynowym rarytasie i Cytrynowych Królowych pisały gazety. Damy w papierowych koronach stały się specyficzną marką.
– Bo cytryna jest Królową Smaków. Jedna kropla, do czego nie dodasz, robi to „cóś”, żaden inny zapach jej nie podskoczy, zaś ona może inny zapach zjeść – Bogusia improwizuje z lubością. Eksperymentowała, dodawała do cytryny przypraw, cmokała i jak Newtonowi na głowę jabłko, tak na nią spadały nagłe odkrycia.
- Konfitura korzenna to smak dzieciństwa – ciągnie za sobą wspomnienie pasty do podłóg i Matysiaków w radiowej Jedynce.
Anyżowa słodycz – nie mylić z cukrem! – kojarzy się najlepiej z rybą wędzoną, przywiezioną przez rybaków z Mazur.
Tymianek wytrawno-drapieżny, ziołowy jak cała apteka, lubi kolor biały: pierś kurczaka, pieczeń cielęcą, biały ser i lody waniliowe. A jak dodasz do białego wina, wyczarujesz kir royal, nadwiślański.
Imbir uzależnia. Pewna anorektyczka jada cytrynę smażoną z imbirem łyżeczkami.
Jałowiec – wyrafinowana elegancja dżinem przemacerowanego angielskiego dżentelmena…
Wanilia, pieprz i chili to afrodyzjaki. Sprawdzone.
Chili idzie z brownim lub czekoladowym musem, z czekolady czarnej, ma się rozumieć. Rozmaryn do królika i ptactwa, najlepsza gęsina. Także do serów kozich i owczych. Wanilia smakuje klasycznie z rokforem.
Pieprz – skąd w cytrynowej konfiturze wziął się pieprz? No bo pasuje! Z zieloną herbatą, z szarlotką, a z białą czekoladą biały pieprz to odkrycie genialne.
Jak alchemik Bogusia wciąż próbuje wytrącić z cytryny złoto.
Szczerze mówiąc, to się w ogóle nie opłaca. Zdarzało się, że na koniec dnia targowego nie miały na zapłacenie placowego.
(img|604408|center)
– Nie chcemy robić biznesu, chcemy żyć.
Przedtem nazwały się Bloody Sisters Karamazow – okazało się, że w nazwach są najmocniejsze. Przegrały z konkurencją, z bankami i z fiskusem. Teraz Cytrynowe Królowe czekają na komornika. Jeśli uda im się przed licytacją sprzedać dom, to wyjdą na zero, a najlepiej, żeby zostało jeszcze na bilet gdzieś do ciepłych krajów. Bogusia pojedzie na pewno do Toskanii. Może przez Zanzibar…
Kiedy jeszcze miały telewizor, Bogusia widziała piękny film „Australia”. Jedna scena utkwiła jej szczególnie: oszalałe stado krów pędzi ku przepaści. Tu pojawia się stary szaman i staje w milczeniu na jednej nodze na skraju otchłani. Zwierzęta zatrzymują się.
– Ludzie są jak te spanikowane krowy, gnane strachem przed brakiem pieniędzy – mówi Bogusława Schubert. – Najważniejsze to się nie bać. Ja przestałam się bać. Być na ziemi to coś wyjątkowego. Jak się boisz, jak nie masz siły, to umierasz. A umierać nie chce mi się wcale. Sous les paves, la plage!
Pod brukiem jest plaża – odkryli paryscy rewolucjoniści w 68. roku. Bogusia wierzy, że nawet na piasku coś wyrasta.
Gdy spotykamy się ostatni raz na degustacji argentyńskich win na wypasionym podwarszawskim ranczo, królowe siedzą z gołymi głowami, bo już nie muszą zakładać koron. Te korony i białe szaty przypominały im, że Kobieta ma nosić głowę wysoko. I stało się.
– Ciężko jest stać przy tych garach, jeszcze ciężej jest sprzedać. Ale we mnie jest lekko. W niej jest lekko (pokazuje na siostrę). Świadomość, że zrobiłaś coś strasznie fajnego. Że ludzie znają Cytrynowe Królowe i kochają te konfitury. Że sobie wędrujesz po świecie jak chcesz, bo konsekwentnie wybrałaś taką drogę. Cytrynowe Królestwo jest poza systemem. Tu dla niego nie ma miejsca. Nie ma też miejsca na „olaboga, co to będzie?! ZUS mi nie da emerytury, nikt mi nic nie da!”. A w nosie z tym! Przecież nie umarłyśmy. Trochę podarte gacie, trochę dziurawe buty? To jest survival. Zabiorą mi dom? To zabiorą. Niepotrzebny mi. Ja jeszcze zatańczę taniec swój.
Maria Wiernikowska
Przeczytaj także: * * Michał Malinowski - piąty nominowany do Nagrody Alchemika
Rodzina Łopocińskich - czwarta nominacja do Nagrody Alchemika
Marcin Woroch - trzeci nominowany do Nagrody Alchemika
Joanna Ciszewska - druga nominowana do Nagrody Alchemika
Jan Steckiewicz - pierwszy nominowany do Nagrody Alchemika
Wywiad z Barbarą Stępień, wydawcą "Alchemika" w Polsce i organizatorką konkursu