María jest historykiem sztuki, wychowanicą i ulubienicą dziadka. Miguel – matematykiem. Dziadek Marii był depozytariuszem pradawnej tajemnicy, ale zbyt długo zwlekał, by przekazać ją wnuczce. Nadwątlona wiekiem pamięć nie pozwoliła mu podać wszystkich szczegółów misternie, przez lata, konstruowanego kodu prowadzącego do najświętszej relikwii chrześcijaństwa, mogącej wstrząsnąć posadami Kościoła. Teraz dziadek zamilkł na wieki, zamordowany przez uczniów Asmodeusza, María i Miguel stali się zarazem ścigającymi i ściganymi, a czas wielkiego pojedynku między siłami Światła i Ciemności zbliża się nieubłaganie….
Nie, nie pomyliłam półek z książkami. Choć niebezpiecznie bliskie Kodu da Vinci, jest to streszczenie Tajemnicy Gaudiego. Najwidoczniej Danowi Brownowi udało się stworzyć schemat fabularny, który należy już do masowej wyobraźni jak schemat harlequina albo filmu katastroficznego.
Pomimo całej schematyczności fabuły uważam, że Tajemnica Gaudiego jest jednym z nielicznych naśladownictw Browna wartych przeczytania. Dla miasta, Mistrza i zagadek. Miasto, w którym toczy się akcja, to Barcelona, najbardziej magiczne z miast literackiej Europy, owiane cieniem wiatru, kryjące w sobie cmentarze zapomnianych książek i echa umarłych miłości. To, oczywiście, zawdzięczamy Carlosowi Ruizowi Zafonowi, który Barcelonę przemienił w mit i legendę. A po nim, jak z rogu obfitości, posypały się następne książki: Katedra w Barcelonie Falconesa, Miasto poza czasem Moriela, Pierścień. Spadek po ostatnim templariuszu Jorge Molista, Cień templariusza Nurii Masot – to tylko te magiczne, pełne tajemnic, mistyki, templariuszy, inkwizytorów i katedr, bo współczesnych barcelońskich powieści obyczajowych i kryminalnych, także w polskich przekładach, nawet nie zliczę. A wszystko to w ciągu ostatnich paru lat. Jednak tylko Tajemnica Gaudiego miała odwagę zmierzyć się z największą świętością
Katalończyków, zaraz po Czarnej Madonnie z Montserratu – z Antonim Gaudim (świętością także w znaczeniu całkiem dosłownym – proces beatyfikacyjny genialnego architekta jest w toku). Dziadek powieściowej Marii wtajemniczony został przez swego mistrza i opiekuna, budowniczego Katedry Ubogich, czyli Antonia Gaudiego, jednego z najbardziej zdumiewających i najodważniejszych architektów naszych czasów, projektanta kościoła Sagrada Família w Barcelonie. Kim był Gaudi? Świętym, czy okultystą? Alchemikiem, czy prekursorem matematyki fraktali? Członkiem tajemnego bractwa, utopijnym socjalistą, ascetą? Z pewnością geniuszem architektury, podążającym gorączkowo od jednego śmiałego projektu do kolejnego, jeszcze śmielszego i bardziej nieprawdopodobnego, nie tracąc czasu nawet na rysunki, tworząc płynne, organiczne formy od razu w bryle, projekt stumetrowych wież lepiąc z gliny i sznurków, w końcu żyjąc dla swej katedry i w katedrze, do końca. Ale Gaudi to nie tylko Sagrada Familia, to także dziesiątki innych
projektów, tych bardzo znanych, jak park Güel i Casa Milá, i tych rozsypanych po całym mieście, ukrytych za kutymi bramami ogrodów. Zagadki dziadka prowadzą Marię i Miguela przez Barcelonę Gaudiego, każąc nieustannie zadawać sobie pytanie, jak zinterpretować kolejny twór jego niesamowitej wyobraźni – użyć klucza Ewangelii? Baśni? Alchemii? Matematyki? Książka, na szczęście, zilustrowana jest kilkoma czarno-białymi fotografiami. Można więc trochę pofantazjować samemu. Jeszcze lepiej zrobić to z albumem dzieł Gaudiego. Albo w Barcelonie.